Małgorzata Jańczak „Rehabilitacja”
Książka „Rehabilitacja” Małgorzaty Jańczak” wydana przez Fundację „Jak podanie ręki” miała być jednym z rozdziałów większej publikacji”. W każdym z rozdziałów planowanej książki autorka postanowiła przedstawić wydarzenie, problem czy ludzi, których odbiór po latach radykalnie się zmienił. Pierwszy temat, na który trafiła autorka w czasie pobytu w domu rehabilitacyjnym rozrósł się tak bardzo, że Fundacja zaproponowała jej publikację tego reportażu śledczego w osobnej książce. Przekonacie się państwo, że tytułowa rehabilitacja nie tylko określa pracę nad poprawą fizycznej kondycji autorki.
„Portiernia, meldunek, lekarz, zakwaterowanie. Czteroosobowy pokój, łazienki na końcu korytarza. Panie są już w tym przybytku od kilku dni, jednej z nich pozostał do końca tylko tydzień. Szybko przychodzi wieczór, staram się przystosować. Jednak…
Wieczorne, głośne telefoniczne rozmowy na tematy, które mało interesują osoby postronne. Nawet słuchawki, a w nich muzyka, nie pomagały w zagłuszaniu rzeczywistości komuś przyzwyczajonemu do dzielenia mieszkania tylko z psem. Przez pierwsze trzy dni myślałam, że jeżeli nie ucieknę, to oszaleję. Nadchodziły wspierające esemesy od znajomych: ćwicz, bo to jest ważne, smutki utop w basenie i pocie, czy traktuj pobyt jak badania statystyczne. Zapisuj zdania o największej liczbie słów pi…..e lub licz, ile razy w ciągu godziny pada słowo k….a. Były również i komentarze prześmiewcze: tak jest z ludźmi, którzy żyją na kulturowej wyspie. Nie mają kontaktu ze światem, bo nawet tramwajem nie jeżdżą i myślą, że są tacy „lepszejsi”.
Nic nie pomagało.”
Przytoczony fragment to tylko przygrywka do tego co odkryła w Górznie autorka reportażu. Sami przekonacie się państwo, że autorka szybko przeistoczyła się z niezadowolonej i marudnej pensjonariuszki Domu Rehabilitacyjnego w tropicielkę losów dawnej właścicielki pałacu. Precyzyjnie, krok po kroku wyciąga trupy z pałacowych szaf z napisem „Historia Polski”.
„Którejś nocy zerwano nas z łóżek. Trzeba się było w ciemności ubrać i ustawić na dworze w szeregu. Po długiej, pełnej nienawiści mowie komendanta musiałyśmy się położyć na ziemi, ciasno jedna przy drugiej jak sardynki w puszce, aby Polacy mogli po nas biegać. Miałam to szczęście, że nikt na mnie nie nadepnął. Wreszcie musiałyśmy biec po ciemku, pośród Polaków strzelających jak oszalali. To były złe noce. Poczynania te brały swój początek z relacji byłych polskich więźniów, gdyż w jednym z nienawistnych przemówień powiedziano nam: «Robimy tylko to, co robiliście z naszymi, ale was nie zagazujemy, bo Polacy nie są do tego zdolni». Przykro było tego słuchać. Tego, co działo się w naszym narodzie, człowiek się nawet nie domyślał”.
Fragment wspomnień właścicielki pałacu zmusił autorkę do szerszych poszukiwań, zapoznała się z losami niemieckich i śląskich wysiedleńców, ludzi którzy przez pokolenia żyli razem z Polakami i Żydami na tej ziemi. Zapoznała się również ze wspomnieniami strażników pracujących w obozach dla przesiedleńców. W książce wielokrotnie pojawia się przerażająca nas nazwa „polskie obozy koncentracyjne”. Efekt pobytu autorki w Górznie jest ciekawy również dlatego, że udało jej się zapoznać odbiorców z mrówczą pracą reportażysty śledczego, który wielokrotnie sprawdza informacje, nawet jeżeli ich autorami są osoby o znanych nazwiskach. Cóż zasada jest prosta każdy może się mylić. Cały czas autorka usiłuje odpowiedzieć na pytanie: gdzie jest granica między zemstą, a zbrodnią. Czy jej się udało wytoczyć tę granice, osądzicie państwo sami po przeczytaniu książki.
„Minęły cztery tygodnie mojej rehabilitacji w Górznie, czas się pakować. Wszystko idzie mi nad wyraz sprawnie. Jutro po śniadaniu dopakuję ostatnie rzeczy. Teraz mogę jeszcze przypomnieć pani Joli inne wydarzenie, które z równie wielkim oburzeniem komentowały polskie władze.
Prasa rządowa nie pozostawiła suchej nitki na biskupach, gdy ci wystosowali orędzie do biskupów niemieckich. Ogłoszono je w Rzymie 18 listopada 1965 roku. Był to czas, kiedy rozpoczynały się przygotowania do obchodów tysiąclecia chrztu Polski. Biskupi polscy pisali: „Prosimy Was, katoliccy Pasterze Narodu niemieckiego, abyście na własny sposób obchodzili z nami nasze chrześcijańskie Millenium. Za każdy taki gest będziemy Wam wdzięczni. W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu, wyciągamy do Was nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”.
To, czy mamy za co przepraszać, każdy musi rozstrzygnąć sam, jednak pewne jest, że nie możemy zapominać o wydarzeniach, o których przez wiele lat lepiej i pewnie łatwiej było nam nie pamiętać. Opuszczam pałac w Górznie w dużo lepszej kondycji, chyba jestem już zrehabilitowana – pomyślałam – ale czy po poznaniu historii Müllerowej skłonna do rehabilitacji?
„Nie wiem.”
Przypominamy że książka powstała w czasie pobytu autorki w Antoninie na stypendium „Goście Radziwiłłów”, a wydana dzięki finansowemu wsparciu Samorządu Województwa Wielkopolskiego.
K.B.