Nie żyje Marek Zaradniak
Zmarł wczoraj, 15 sierpnia 2020 roku.
Pisał o sobie:
Marek Zaradniak
Dziennikarz Działu Kultury Głos Wielkopolski Poznań
Nie żyje Marek Zaradniak. Dziennikarz, którego znali wszyscy
Marka znajomości nie miały jednak, jak to się często zdarza, charakteru pokoleniowego. Zmieniał się świat, zmieniała się scena muzyczna, a Marek nawiązywał znajomości z kolejnymi generacjami artystów. Bo także niezwykła otwartość umysłu była jedną z jego cech.
O rozległości jego zainteresowań świadczy choćby fakt, że wprowadzał naszych czytelników, a przy okazji nas – swoich kolegów – w historię i współczesność poznańskich Żydów. Poznańska Gmina Żydowska mogła go uważać za swego przyjaciela. Podobnie jak poznańscy Bambrzy.
Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, więc na co dzień zalety Marka zapewne bardziej doceniali ci, o których pisał niż środowisko dziennikarskie. Nam – jego kolegom – zwłaszcza tym którzy pracowali z nim od lat, jego zalety jakby się opatrzyły. Po prostu wiedzieliśmy, że nawet ci artyści, którzy na co dzień nie udzielają się w mediach lub rzadko znajdują czas dla dziennikarzy z nim porozmawiają zawsze. Zresztą on w przeciwieństwie do innych wiedział z wyprzedzeniem kiedy będą pracować nad nową płytą czy spektaklem, kiedy i dokąd wyjadą na wakacje, znał terminy tras koncertowych.
Znał też wiele prywatnych tajemnic, z których jednak nigdy bez zgody zainteresowanego nie zrobił użytku na łamach. Dla artystów był czułym, choć często bardzo krytycznym obserwatorem.
CZYTAJ TAKŻE
Jak wielu innych niezwykłych ludzi przez większość życia zmagał się też ze swoimi demonami. Walczył z nimi dzielnie i choć nieraz była to ciężka walka nie pozwolił im zawładnąć swoim życiem.
Ostatnio narzekał na kłopoty z ciśnieniem. Gdy w czwartek rozmawialiśmy o piątkowym koncercie Ani Dąbrowskiej i sobotniej inauguracji Akademii Gitary, na które się wybierał, poprosiłam, żeby dbał o siebie. Powiedział: nie martw się, u mnie wszystko w porządku…
Tak Marka wspomina Marcin Kostaszuk, zastępca dyrektora Wydziału Kultury UMP, a wcześniej wieloletni kolega zza biurka i szef działu kultury w Głosie Wielkopolskim:
Marek Zaradniak był naszym Stevem Buscemi – mistrzem epizodu. Wypełniał każdą lukę na stronie, zajmował na koncertach miejsce dla prasy, z którego nikt nie skorzystał, bywał na każdej konferencji, na którą innym nie chciało się wybrać. Był ostatnią nadzieją zarówno dla redaktorów, jak i artystów i organizatorów – nigdy nie odmawiał wzięcia na siebie dodatkowej pracy.
Nigdy też nie narzekał na jej ilość. Ładnych kilkanaście lat temu, jako smarkaty szef Marka, poprosiłem go, żeby w końcu wziął urlop, bo ma niewykorzystane jakieś obłędne 180 czy 190 dni. Po długich namowach zgodził się, wypisał kartkę, pożegnał. Na drugi dzień pierwszą osobą, którą spotkałem na Grunwaldzkiej 19 był oczywiście Marek. „Przecież miałeś być na urlopie?”. „No tak, oczywiście, to ja sobie dziś wyjdę o 14” – odrzekł urlopowany Marek.
Legendarna była jego książka telefoniczna, zrazu w notesie, potem w komórce. Miał numery do wszystkich świętych, niektórzy przysięgają, że gdy poproszono go o kontakt do pewnego pana Janowskiego, Marek pracowicie przeglądając kontakty mamrotał: „Jan Borysewicz, Jan Englert, Jan Paweł II, o jest Janowski”.
Nie mam wątpliwości, że w niebie Marek szybko okaże się niezastąpiony. Wszak ma numery do wszystkich świętych (z JPII na czele), no i gdy ktoś tu na dole naprawdę pięknie zaśpiewa na chwałę Pana, on to doceni i odnotuje.
Żegnaj Marku.