KONKURS LITERACKI „NADZIEJA PRZEZ OKNO”

Centrum Kultury i Sportu w Sępólnie Krajeńskim ogłosiło konkurs literacki „Nadzieja przez okno”. 19 czerwca 2020 r. odbyło się jego uroczyste podsumowanie. Jedną z nagród było uczestnictwo laureatów konkursu w warsztatach literackich, które poprowadziła Maria Duszka. Ponieważ wiersze i opowiadania, które wpłynęły na konkurs były interesujące i autentyczne, poetka postanowiła opublikować je na stronie internetowej naszego Oddziału ZLP.

Oto relacja z tego wydarzenia zamieszczona na stronie Centrum Kultury i sztuki w Sępólnie Krajeńskim, a poniżej utwory laureatów konkursu.
„Warsztaty literackie stanowiące nagrodę dla laureatów koordynowanego przez Centrum Kultury i Sztuki w Sępólnie Krajeńskim Konkursu NADZIEJA PRZEZ OKNO są już za nami.
Projekt adresowany był do młodzieży jak i osób dorosłych, które w dowolnej formie literackiej zechciały podzielić się przemyśleniami dotyczącymi trudnego okresu pandemii wirusa COVID-19.
Podczas wydarzenia, 19 czerwca 2020 roku mieliśmy zaszczyt gościć zarówno laureatów Konkursu jak i poetkę, dziennikarkę, animatorkę kultury oraz stypendystkę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Panią Marię Duszkę.
Ze względu na niezwykle wysoki poziom wyróżnionych w Konkursie wierszy oraz opowiadań, wyżej wspomniana założycielka KOŁA LITERACKIEGO,,ANIMA” zdecydowała o publikacji bez wyjątku wszystkich, nagrodzonych prac.
Dzieła autorstwa:
TADEUSZA CHARMUSZKO,
AGNIESZKI KNAPIK,
GRZEGORZA WESOŁOWSKIEGO,
KAROLINY IWICKIEJ,
AGATY WESOŁOWSKIEJ,
ROKSANY REDMAN,
AMELII BORKOWSKIEJ
w ramach wyróżnienia opublikowane zostaną na stronie WIELKOPOLSKIEGO ODDZIAŁU ZWIĄZKU LITERATÓW POLSKICH, oraz ukażą się w audycji internetowego RADIA MUZYCZNA CYGANERIA ,,POD WIELKIM DACHEM NIEBA”, finalnie zamieszczanej na kanale YOU TUBE.
Pozostając pod ogromnym wrażeniem nadesłanych do Konkursu prac, gratulujemy raz jeszcze wszystkim laureatom, życząc wielu spektakularnych sukcesów w literackiej podróży w głąb siebie.

Materiały CKiS w Sępólnie Krajeńskim
Tekst – Ewa Quiring-Korczak
Fot. – Jacek Wojtania”


TADEUSZ CHARMUSZKO

TUŁACZKA KORONAWIRUSA                     

Szedł koronawirus asfaltową dróżką
I dla animuszu przytupywał nóżką.

Dziwił się ogromnie, że wymarłe miasto,
Zamknięte hotele, gdzie można by zasnąć.

Od Wuhanu przebył ogromny szmat drogi,
Chciałby choć na chwilę rozprostować nogi. 

Zaszedł do burmistrza, by go przenocował,
A ten detergentem gościa poczęstował.

Jeszcze lamentował, że u niego nędza,
Koronawirusa wyprawił do księdza.

Ksiądz święconą wodą pokropił przybysza.
Taca teraz pusta, do ucha wydyszał.

Na gościnę większą liczyć więc nie może,
Podobnie jest twarde parafialne łoże.

Zaś przez narodową mas kwarantannę
Musi o czystą zadbać sutannę.

Iść do biznesmena, radził poufale,
Tam apartamenty na światową skalę.

Biznesmen ze ściany zdjął złoconą kuszę,
Ledwo biedny wirus z życiem stamtąd uszedł.

Smutny idzie dalej, z żalu płakać chce się,
bo nie ma nikogo, by mu wskoczyć w kieszeń.

Chwieje się korona, nie ma już nadziei,
Że zdoła do boku ciepłego przykleić.

Zobaczył staruszkę, dreptała zgarbiona,
Wysłużona torba gniotła jej ramiona.

Że jego przygarnie, nawet się nie łudził,
Gdy miejsca nie zagrzał u bogatych ludzi.

Niepokój ogromny w sercu mu łomotał,
Bo diabli nadali tutaj jeszcze kota.

Staruszka go z kotem wzięła do pościeli.
Rano już bez kota do nieba wzlecieli.   
   




AGNIESZKA KNAPIK

Wolność na wybiegu…

Chwila – mam czas, aby dotknąć tylko serca,

wspominać baśnie babci, takie odległe,

teraz tylko swoim uczuciom ulegnę,

zapomnieć chcę o tym, co świat dziś napędza.

Tym spokojnym azylem, domowa twierdza,

na spotkanie nieznanych uczuć wybiegnę,

słabości z dzieciństwa na spacer wyciągnę,

poczuję jak wiatr, moje loki rozkręca.

Nieosiągalny cel, wolność na wybiegu,

złotym kolorem barwi małe tęsknoty.

Odkrywam nowe drzwi w przeszłości szeregu,

namacalnie czuję, upadki i wzloty.

Ominęłam siebie, obok przeszło szczęście,

dziś jestem inna – odnalazłam się wreszcie.

GRZEGORZ WESOŁOWSKI

Bardzo długa noc
Z ludźmi, których kochasz
Rozmawiasz tylko listami
Czujesz ich jedynie przy pomocy pocztowego kleju.

Kazik Staszewski


Bim, bam! Wybiła godzina pierwsza.
Wczesne ptaki nadleciały z Państwa Środka.
A we mnie wciąż beztroska.


Bim, bam! Wybiła godzina druga.
Hydra wystawiła głowy w Państwie Słońca.
A we mnie cień wątpliwości.


Bim, bam! Wybiła godzina trzecia.
Żałobny marsz brzmi już w Państwie Wagnera.
A we mnie lekki niepokój.


Bim, bam! Wybiła godzina czwarta.
Wróg u bram, nie ma gdzie uciekać.
A we mnie kiełkuje lęk.


Bim, bam! Wybiła godzina piąta.
Pierwsze krople rzeki wdzierają się przez tamę.
A we mnie lepki strach.


Bim, bam! Wybiła godzina szósta.
Ucichł gwar szkolnych korytarzy.
A we mnie narasta smutek.


Bim, bam! Wybiła godzina siódma.
Miasto zastygło, opustoszały ulice.
A we mnie coś się burzy.


Bim, bam! Wybiła godzina ósma.
Dnie mijają w kolejkach.
A we mnie budzi się agresja.


Bim, bam! Wybiła godzina dziewiąta.
W kieszeni ostatni grosz.
A we mnie niepewność jutra.


Bim, bam! Wybiła godzina dziesiąta.
Zanikły twarze, przyspieszyły oddechy.
A ja czuję, że się duszę.


Bim, bam! Wybiła godzina jedenasta.
Jesteśmy zbyt blisko, by się sobą cieszyć.
A we mnie coraz dotkliwsza samotność.


Bim, bam! Wybiła godzina dwunasta.
Nadchodzi odwilż, wreszcie wpuszczamy wiosnę.
A we mnie promyczek nadziei.


Bim, bam! Bim, bam! Bim, bam!
Wreszcie nadchodzi świt…

15.05.2020 r.

AMELIA BORKOWSKA

27.04.2020 r.
Kochany Pamiętniku!
            Koronawirus, COVID-19, wirus – to właśnie on w roku 2020 nosi koronę niczym król, pustoszy miasta i wioski. Nikogo nie oszczędza. Nie patrzy na pochodzenie, wiarę, kolor skóry czy na wiek. Zabiera ludzi z domów, powoduje smutek i brak nadziei na normalne życie. Historia tej choroby ma swój początek, ale nie ma zakończenia i nikt nie wie, jakie ono będzie.
            W całej szkole była mowa tylko o koronawirusie. Niektórzy robili sobie z niego żarty, a jeszcze inni nie brali sobie do serca zagrożenia obecnego wówczas w Chinach. Ja sama mocno wierzyłam, że wirus opuści szybko tamten kraj, ale nie dotknie Polski. Nie wiedziałam, jak bardzo się wtedy myliłam.
            11 marca – dzień, w którym zamknięto szkoły, przedszkola, uczelnie. Wychodziłam z domu niepewna, co przyniesie to południe. Strasznie trudno było mi się rozstać się z moimi przyjaciółmi z klasy. Wprawdzie to miała być tylko  14 – dniowa kwarantanna, ale ja już przeczuwałam, że nieprędko wrócę do szkoły. Miałam nawet takie chwile, kiedy myślałam, że nigdy więcej nie dotknę tych samych ścian, nie zobaczę mojej klasy i nauczycieli. Po prostu nadzieja, która była zawsze obecna w moim życiu, nagle się ulotniła. Nie wiedziałam, gdzie jej szukać. Imałam się różnych zajęć, które chociaż przez chwilę odwróciłyby moją uwagę od dramatycznej sytuacji: dużo czytałam i pisałam oraz rozmawiałam z przyjaciółkami drogą internetową, by choć odrobinę zmniejszyć naszą rozłąkę. Niestety: ciągle była i jest przedłużana kwarantanna, jakiś czas temu nastąpiło zamknięcie lasów, co mnie naprawdę załamało. Do tego doszła jeszcze zdalna edukacja (nieraz jest naprawdę ciężko), tęsknota i poczucie bezradności w niektórych sytuacjach. Nie myślałam, że czegoś takiego dożyję, a jednak życie zaplanowało dla mnie coś zupełnie innego.
            Obecna sytuacja przypomina mi wojnę. Zamiast żołnierzy, którzy odwiedzali domy i zabijali niewinnych ludzi, mieszkańców całego świata zabija koronawirus. W pewnym sensie walczymy o wolność, ale przede wszystkim o zdrowie i spokój na świecie. Razem stanowimy armię, walczącą przeciw wrogowi. Jednak nawet najpotężniejsze i najsilniejsze wojsko ponosi klęski. Ważne jest to, że się nie poddajemy. Dowódcami są różnego rodzaju służby – bohaterowie, którzy codziennie starają się ratować miliony ludzi – lekarze, pielęgniarki, ale także policja, straż miejska, graniczna itd. Oni dbają o moje i innych zdrowie, bezpieczeństwo. Natomiast żołnierzami są ludzie: walczą, zostając w domach i wspierając swoich przyjaciół. Tę wojnę świat MUSI wygrać! Choć tylu żołnierzy straciło życie, ja będę walczyć. Nie poddam się!
            Ten rok jest inny niż wszystkie lata, które dotąd pamiętam: ma inny rok szkolny, inną Wielkanoc i inną wiosnę. Nie potrafię tak bardzo cieszyć się z rozkwitania i pojawiania się listków na drzewach. Jaka rzecz w przyrodzie sprawia, że czuję się lepiej? Słońce. Przypomina mi błysk nadziei w życiu. Działa niczym balsam na moją duszę. Może to dziwne, ale odczuwam dzięki niemu siłę do funkcjonowania, do odrobiny radości.
            Kochany Pamiętniku! Przez koronawirusa moje życie zmieniło się o 180 stopni. Codziennie walczę z tęsknotą i uczuciem bezradności. Nie chodzę do szkoły, choć staram się zrozumieć chociaż połowę zadanego mi materiału. Nie mogę odwiedzać dalszej rodziny, ponieważ nadal obowiązuje zakaz, mimo że niektóre elementy zostały wycofane z zaostrzonej kwarantanny. Najbardziej obawiam się o zdrowie moich starszych członków rodziny. Te rozmyślania, słowa przelane na papier, dają mi uczucie ukojenia. To naprawdę pomaga! Nareszcie, po tylu tygodniach lęku i niepewności odnalazłam w sobie duchową siłę, równowagę i nadzieję. Od tylu dni zagościł we mnie wewnętrzny spokój, ponieważ wierzę, że to wszystko zakończy się dobrze. W tym czasie coraz częściej moje myśli krążą wokół przyszłości, refleksji na temat życia, marzeń. Często wyobrażam sobie, że te pragnienia się spełniają. Zamykam oczy i w głowie powstają pocieszające obrazy. To również bardzo pomaga. Jednak największą nadzieję wywołują u mnie osoby, które kocham: rodzina i przyjaciele. Zawsze sprawią, że na twarzy pojawia się uśmiech i nie ma mowy o smutku. Idealnym pomysłem na odzyskanie nadziei jest przypominanie sobie chwil spędzonych razem. Dzięki nim odzyskałam nadzieję i dalej noszę ją w sercu. A gdy już nie mam na nic siły, dzwonię do przyjaciółek, a one w mgnieniu oka poprawiają mi mój ponury nastrój.
            Poza tym zima odeszła, a na świat przyszła młodziutka wiosna. Wystarczy wyjrzeć przez okno, by zobaczyć piękno tej pory roku: zielona trawa, białe kwiaty na drzewach wiśni, gorące słońce, niektórzy mają też ten blask na ziemi w postaci żółtych mleczy, delikatny wietrzyk. No i deszcz z prawdziwych płatków wiśni… Niemożliwe jest to, by się nie uśmiechnąć, nie poczuć radości. Lasy jakby zbudziły się po zimowym śnie i zaczęły żyć na nowo. Czy nie lepiej cieszyć się pięknem wiosny, niż zamknąć się w sobie i być ponurym przez kilka miesięcy? Cieszę się każdym dniem, każdą chwilą życia, a moje samopoczucie jest pełne optymizmu.
             Być może wstęp tej kartki z pamiętnika nie wydawał się optymistyczny. Jednak pod koniec okazało się zupełnie inaczej. To dowodzi, że nie wszystko jest takie złe i beznadziejne, jak sądzimy na pierwszy rzut oka. Ja się o tym przekonałam. Może trochę na początku wyolbrzymiałam moją panikę dotyczącą koronawirusa, a nie dostrzegałam tego co dobre. Widziałam (i chciałam widzieć) tylko to, co złe. Ja wierzę, że z dnia na dzień będzie lepiej, wierzę z możliwość zwalczenia epidemii. Silna nadzieja jest korzystna dla zdrowia, w przeciwieństwie do smutku i stresu. Przez wszystkie etapy odzyskiwania nadziei byłam jak zwiędły kwiat. Miałam nadzieję, że ktoś mnie podleje. W końcu tak się stało. Nie można całego życia przejść ze zwieszoną głową. Trzeba chwytać dzień, chwytać każdą chwilę dnia najmocniej jak się da! Do mnie nadzieja przez okno zastukała. Wierzę, że do innych również zapuka i przyniesie szczery uśmiech na ich twarzach. Życie jest piękne! Nie warto być smutnym! Jesteśmy jak mała fala w rzece: mali, ale bardzo potrzebni do stworzenia oceanu…

AGATA WESOŁOWSKA

(Nie)zwykły dzień

            Promienie porannego słońca przebiły się przez kropki w zewnętrznej rolecie i wpadły do mojego pokoju, rozświetlając drzwi i skrawek biurka naprzeciwko mojego łóżka. Wstając do toalety otworzyłam okno. Do moich uszu wpadł świergot ptaków, które obsiadły rynnę tuż przy krawędzi dachu czteropiętrowego bloku, w którym mieszkam.

            „To byłby świetny dzień spędzony wśród przyjaciół, gdyby nie kwarantanna” pomyślałam. Nie, żebym nie miała co robić. Nauczyciele dostarczyli nam dosyć rozrywki w postaci materiału do opracowania. Chociaż wydaje się, że jest go znacznie więcej niż podczas standardowej realizacji w szkole, to mimo wszystko daję sobie radę. Szkoda tylko, że zostaje mi bardzo mało czasu na przeczytanie niewielkiej sterty książek, która czeka na mnie już od wakacji.

            Położyłam się jeszcze na chwilę, żeby poczytać „Outsidera” Stephena Kinga. Książkę pożyczyła mi moja przyjaciółka i muszę stwierdzić, że autor zdecydowanie przebił Dostojewskiego, chociaż dalej nie jest na pierwszym miejscu. Do rosyjskich powieści Fiodora mam zdecydowanie większy sentyment.

            Mama wyszła na zakupy, więc wstałam po raz kolejny, żeby zapalić papierosa. Otworzyłam okno i rozglądałam się po części osiedla, którą widziałam z mojego okna. Ludzie przechodzili szybciej niż zwykle przez chodniki, nie biegały psy i koty, a na balkonach w bloku naprzeciwko tylko jedna pani rozwieszała pranie. Kwarantanna… W tej małej mieścinie nie ma jeszcze potwierdzonego przypadku zarażenia koronawirusem, a ludzie i tak znikają z ulic, albo patrzą na siebie podejrzliwym wzrokiem, kiedy już wyjdą z domu. – pomyślałam.

            Śledząc unoszący się dym, spojrzałam w niebo. Wyglądało cudownie, co rzadko zdarza się w tej części miasta. Słońce próbowało przebić się przez chmury, dzięki temu przepięknie prześwitywało dając sporo światła. Czyżby Niebiosa próbowały nam powiedzieć, żebyśmy nigdy nie tracili nadziei?

            Robak na oknie wydał mi się bardzo interesujący. W momencie, kiedy brakuje zwykłej codzienności – dzieci biegających wokół bloków w weekendy, porannego wstawania i wychodzenia do szkoły, obiadów o nieregularnych godzinach itp. itd. – każda forma życia pojawiająca się w zasięgu wzroku bardziej przyciąga uwagę. Mimo, że mogę swobodnie wychodzić z domu, to zewnętrzny świat stał się nagle bardziej interesujący.

            Z zadumy wybudziły mnie wibracje telefonu. Pani od angielskiego powitała nas, żeby rozpocząć e – lekcje. Olewam co pisze, bo mam potrzebę skończenia rozdziału powieści Kinga. Proszę tylko koleżankę, żeby napisała mi co zrobić i jaki mamy czas na wykonanie zadania.

            Mama wyszła do pracy, więc nadszedł czas na kolejnego papierosa. Nałóg to beznadziejna sprawa. W dodatku niedawno w mailu pisałam, że uciekam od wszelkiego rodzaju używek. Czy znaczy to, że jestem kłamcą? Nie. Na tamten moment (a było to zaledwie kilka dni temu) faktycznie moim celem było zerwanie z trucizną. Niestety, okazało się, że jestem na to zbyt słaba.

            Moja mama pracuje w przychodni. Niby dzień jak co dzień, jednak różnica jest taka, że brakuje ludzi. Tylko jeden pediatra przyjmuje dzieci, bo – jak twierdzi – nie umie inaczej leczyć ludzi. Cała reszta polega na odbieraniu telefonów i zbieraniu informacji na temat niewymawialnych nazw leków. Elektronika na czas kwarantanny okazała się być niezbędną. Chociaż sama wolę żyć naprawdę. Świat wirtualny często jest zwykłą groteską, przerażającą karykaturą.

            Kiedy wyrzuciłam niedopałek do muszli klozetowej i spuściłam wodę, postanowiłam napisać w końcu wypracowanie na religię. Oglądnęłam po raz kolejny film pt. „Bóg nie umarł”, po czym położyłam się, żeby poczytać książkę. Obok „Outsidera” zauważyłam lekturę pt. „Chłopiec, kret, lis i koń”, którą dostałam od wyjątkowej osoby na osiemnaste urodziny. Jest to jedna z treści, którą czyta się piętnaście minut, obrazki w niej zawarte ogląda dwie godziny, a zrozumienie słów zajmuje najprawdopodobniej całe życie.

            Następnie poszłam na spacer. Mimo panującego wirusa, trudno jest siedzieć cały czas w domu. Przeszłam koło mojej szkoły, zaglądając w okna. Nie sądziłam, że będę tęsknić za ścianami tego budynku, a jednak gdzieś głęboko brakuje mi ich specyfiki. Po drodze minęłam dwie Toyoty Yaris. Pewnie zdawałabym teraz egzamin na prawo jazdy, a może nawet byłabym już dawno po – pomyślałam.

            Przeszło mi przez myśl, żeby opracować zadania z polskiego. Doszłam jednak do wniosku, że piątek to dzień mojego resetu – nie robię nic, co związane jest ze szkołą. Ewentualnie czytam lektury, o ile mnie ciekawią. Popołudnie spędzam więc na oglądaniu bajek. Głównie po to, żeby nie myśleć o moim stanie psychicznym. Ralph w „Outsiderze” mówił, że kiedy człowiek o tym myśli, to tak jakby rozważać, czy serce jeszcze bije. Oznacza to tyle, że jest źle.

            Dzień minął bardzo szybko. Łóżko przyciąga mnie ciepłą kołdrą i miękką poduszką. Zastanawiam się nad słowami „nie znacie dnia ani godziny”, które nabrały dla mnie zupełnie nowego znaczenia. Miałam Boga na wyciągnięcie ręki – Eucharystia, spowiedź, wspólnota. Teraz, kiedy bardzo pragnę którejkolwiek z tych praktyk religijnych, zwyczajnie nie mam do nich dostępu. Cóż, nawet względna samotność może okazać się rekolekcjami dla duszy. Zaczęłam regularnie się modlić, bo potrzebuję z kimś porozmawiać. Mój przebaczający Bóg okazał się świetnym rozmówcą. Właściwie bardziej słuchaczem. Jak się okazuje, nawet w tym trudnym czasie da się odnaleźć kilka plusów.