M i r o s ł a w a P o n c y l i u s z „Bądź mi zawsze”
Salon Poetycki im. Wincentego „Witka” Różańskiego
„PoemaCafe” w Poznaniu, ul, Langiewicza 2
serdecznie zapraszają
na spotkanie z poezją Mirosławy Poncyliusz
w dniu 19 września 2019 o godz. 18,3o
w „PoemaCafe> w Poznaniu, ul. Langiewicza 2 (Wilda)
Słowo o poezji Mirosławy Poncyliusz wygłosi Jerzy Beniamin Zimny
Wiersze autorki przedstawią:
Agata Wawrzyniak i Marek Słomiak
Muzykę zaprezentują:
Małgorzata Szczęsna i Przemek Mazurek
W imieniu organizatorów
serdecznie zaprasza
Marek Słomiak
Mirosława Poncyliusz – link do biogramu: poncyliusz-miroslawa
Wanda Skalska: Mirosława Poncyliusz „Zdarzyło się. Es ist geschehen”, Oficyna Wydawnicza LIBERUM ARBITRIUM, Tuchów 2011, str. 112
recenzja: Latarnia morska M. Poncyliusz
Mirosława Poncyliusz – wiersze (z cyklu: „Wrzesień” cz. I i III)
I.
Bądź mi zawsze
Widziałam jak dziurą w niebie wypadł
ułomny anioł
Miał słabsze skrzydła
nie był biały jak inne
– mówią że latał na skróty
zbyt cicho śpiewał hosanna
Był jak owad jak przestrzeń
– cielesny a przezroczysty
Sprowadzał dobry sen
uprzątał rumowiska
tych łączył tamtych rozdzielał
Ja — nic od ciebie nie chcę
stróżu mój
Jubileusz
Dzień wstaje bez dostojności bez gorączki bez tłumu
– mój dom jest oswojony cisza w kątach i na obrazach
Przestrzeń bezładna jak rozsypane puzzle
szepczą zdjęcia w otwartych albumach
Myśli jak stary pies wloką się od ściany do ściany
szczelinami wślizguje się pustka
Tylko ja i świadomość naga jak narodziny
– czy to moja tożsamość
Czy to lęk tak trzepocze
czy owad
Anna uciekła
Delikatna dziewczyna
Radosna o długich ciemnych włosach
smukłych palcach – to było dawno
Kiedy zmarło dziecko
próbowała to skończyć
– tylko ono trzymało ją w matni
i ta jej miłość
Teraz z pękniętą duszą
godzinami wpatruje się w drzwi
Nie umiem nie być kobietą
Znieczulanie
To jest moje – jest wewnątrz
głęboko pod wczoraj
wydaje się jakby odległe o wieczność
jednak dni jak dźwięki łączą się we frazy
płynąc wciąż aortą splątanego życia
Milion słów setki objęć
godziny przytuleń
liczenie pierwszych kroków
prowadzenie za rękę
czuwanie i nadzieja
Duma i niepokój
– wszystko moje i wasze
Stado
Te same oczy
palce u stóp i uśmiech –
ogniwa mojego łańcucha
Jestem jak zwierzę
muszę czuć oddechy za plecami
pojedyncze
zlewające się w energetyczne ciepło
ginę pod ich nieobecność
Część III
Tunel
Gdybym chciała
wgryzać się Ziemi pod skórę
codziennie dotykać jej zakrzepłej krwi
wchłaniać dźwięki ney
w głąb
w Miłość zanim zostanie wyrwana
wróciłabym tam
gdzie oczy Derwiszów
patrzą do wewnątrz
a taniec znaczy wszystko —
wirujące scalenie
Człowiek i Prawda
Dla mnie — tylko powiew
sunący po białych szatach
a chcę zrozumieć
Szukam wracam
otwieram dłoń do nieba
— witaj upojenie
Ürgüp
Archipelag
Nad pulsującym strumieniem życia
przeciągłe Allah akbar
Powietrze ciężkie od ziół
owoców i potu objuczonych osłów
Farbiarze uwijają się
niczym owady pośród kwiatów
handlarz częstuje miętową herbatą
a w kolorowych włóknach wełny
widzę serir i oczy jaszczurki
tamaryszek wiatr
deszcz który otwiera różę jerychońską
i rzeźbione mury kasb
W meczecie Karawijjin
Bóg wysłuchuje wciąż tych samych próśb
rozkołysane karawany
wynurzają się i giną
z nieskończoną pewnością celu
czas nie ma wymiaru
a słońce zmęczone jak ludzie
zapada w kolor ciszy
Mistyka
Oderwany od rzeczy i przyzwyczajeń
dotknij obrazów
ten teatr – ruch i niezmienność
Słońce gra na sypkich cieniach
i zielonych dachach
rytmika zellidż nadaje
sens słowom
szaleńczo i delikatnie
tańczą gesty
w garbatych przestrzeniach
słodko pachną oleandry i kif
wiatr włóczy się jaskiniami ulic
niczym sfora psów
węszy dźwięki bolombatto
lecz one już weszły
do wewnątrz
–– czerwono granatowo i biało
Pustynia
Jakby przestrzeń urodziła się raz jeszcze
wyssała korzenie szarozielonych drzew
i czekała
aż napełnią się wyschnięte usta rzeki Draa
Na czerwonym i nagim brzuchu ziemi
karłowata argania
sterczy jak kikut pępowiny
– czy to jest miejsce dla ludzi
Jaki jest związek między nagością północy
a białymi włóknami agawy
W złuszczonej skórze hamady
salamandry i skarabeusze
zostawiają ledwie widoczne ściegi
Człowiek w znoszonych skórzanych sandałach
nie pozostawia żadnych śladów
jest niczym kamyk
niespiesznie popychany przez czas
Na suku w Tinerhirze
w tłumie wrzeszczących postaci
wychudzony osioł zżera
rozrzucone łupiny czerwonej cebuli
jest ponad zgiełk – jest trwaniem
w zapachu imbiru
beczeniu kóz
i supłach przepoconej derki
Jak cienka jest linia między wieżą Babel
a twarzą pod kapturem dżelaby
Drobne kobiety w kolorowych chustach
wiedzą co jest ważne
Po stromych ścieżkach Todory
noszą na plecach wysuszone wiązki
nieuchronnego losu
–– są u siebie
Nie wchodzę
wejścia broni Bóg
Podróż z nieznajomym
Nie bój się to nie jest niebezpieczne
– wir postaci i zdarzeń
Może nawet okazać się
że nas wcale nie ma – rechocze
na tylnym siedzeniu pomarańczowej taksówki
Mijamy dziewczynę
w jaskrawoczerwonej sukience
To byłaś ty – mówi – pamiętam
Byłem wtedy drzewem
dotykałem twojego domu
i codziennie patrzyłem
jak się rozbierasz i kąpiesz
Czasami wrzucałaś do wody
moje kwiaty
Później odeszłaś a ja umarłem
Jest swobodny i promienny jak strumień
zatracam się w jego radości
Wpisuję w łańcuch cudów tę podróż
i uśmiech Buddy
powtarzam jak mantrę – w czerwonej sukience
w czerwonej
db