autor Anna Gordijewska „O przyjaźni wielkich artystów – Karola Szymanowskiego i Jarosława Iwaszkiewicza”

Helena Kahn-Casella, Karol Szymanowski, Jarosław Iwaszkiewicz i August Zamoyski, 1925 r., Francja, Paryż (archiwum Muzeum w Stawisku/FOTONOVA)

 W 125. rocznicę urodzin Jarosława Iwaszkiewicza

Mariuszem Olbromskim, literatem, dyrektorem Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku rozmawiała Anna Gordijewska.

Jakie były dzieje znajomości i przyjaźni Karola Szymanowskiego i Jarosława Iwaszkiewicza?
Trzeba zacząć od tego, że Karol Szymanowski i Jarosław Iwaszkiewicz byli ze sobą spokrewnieni. Ich rodziny, bardzo liczne, z różnymi rozgałęzieniami, zamieszkiwały teren wschodniego Podola i Kijowszczyzny. Matka Jarosława Maria z domu Piątkowska była wychowywana prawie jak córka przez babkę Karola Szymanowskiego, baronową Michalinę z Czekierskich Taubową. Ojciec Jarosława, Bolesław Iwaszkiewicz, był nauczycielem domowym u Taubów. Obie rodziny Szymanowskich i Iwaszkiewiczów nie tylko były spokrewnione, ale też rzeczywiście sobie bliskie. Już po ślubie rodziców Iwaszkiewicza i zamieszkaniu przez nich osobno w Kalniku na wschodnim Podolu, często się odwiedzały. W tamtych latach, przed I wojną światową, spotkania te odbywały się nie tylko z okazji świąt, imienin, ślubów i pogrzebów, ale były też potrzebą serca i piękną tradycją. Często bardzo ciekawą i różnorodną formą życia towarzyskiego. Przygotowywano się do tych wizyt długo i bardzo starannie. Trwały one czasem po kilka dni, niekiedy dłużej. Podtrzymywały przez długie lata więzi rodzinne, ale przecież również i kulturalne.

Maria i Bolesław Iwaszkiewicz, rodzice, z Jarosławem i jego siostrami. 26.11.1901, Ukraina, Kalnik (archiwum Muzeum w Stawisku/FOTONOVA)

Czy oprócz pokrewieństwa coś łączyło te rodziny?
Rodziny te bardzo różniły się pod względem majątkowym. Ale łączyła je niewątpliwie miłość i szacunek oraz żywe zainteresowanie kulturą i sztuką zarówno polską, jak i europejską. Rodzina Szymanowskich, herbu Ślepowron, należała do bogatego ziemiaństwa. Posiadali między innymi dwa domy w Elizawetgradzie oraz majątek zwany Tymoszówką, usytuowany na granicy powiatu czehryńskiego, u wrót dzikich stepów Chersońszczyzny. Była to pięknie położona nad rozległym stawem malownicza wieś wraz ze starym dworem, który stał w rozległym ogrodzie. Właśnie tam, w Tymoszówce, urodził się 3 października 1882 roku Karol Szymanowski. We dworze był oczywiście fortepian, liczne inne instrumenty, wielka biblioteka, piękne meble, liczne pamiątki i stare dokumenty rodzinne. Sprowadzano najnowsze wydania książek i prenumerowano czasopisma. Organizowano koncerty, spektakle teatralne, dyskutowano o literaturze i sztuce. Kwitło życie towarzyskie. Dwór odwiedzali ziemianie i artyści, jak na przykład wybitny wirtuoz Artur Rubinstein. Rodzina Szymanowskich miała rozbudzone zainteresowania muzyczne: ojciec Karola grał na fortepianie i wiolonczeli, brat Feliks był pianistą, a siostra, Stanisława Korwin-Szymanowska, była śpiewaczką, miała piękny głos sopranowy. Nic dziwnego, że wcześnie, bo w wieku kilku lat Karol rozpoczął domową edukację muzyczną. Najpierw uczył go muzyki ojciec, a potem, od 1892, w Elizawetgradzie uczęszczał do szkoły muzycznej swojego wuja Gustawa Neuhausa, który odkrył u młodego ucznia zdolności kompozytorskie. W tej szkole Karol zaznajomił się też z dorobkiem artystycznym romantyzmu, w szczególności niemieckiego. Następnie w latach 1901–1903 studiował w Warszawie u Marka Zawirskiego i prof. Zygmunta Noskowskiego.

Z kolei ojciec Jarosława Iwaszkiewicza pochodził ze szlacheckiej rodziny herbu Nałęcz, nie posiadał majątku. Jako student uniwersytetu w Kijowie wziął czynny udział w powstaniu styczniowym, za co został aresztowany. A później relegowany z uczelni. Bez majątku i wyższego wykształcenia wiódł skromne i pracowite życie. Był urzędnikiem, buchalterem w cukrowni w Kalniku, ale miał jednak wciąż ambicje kulturalne, o czym świadczyła jego wielka biblioteka, czasopisma, które sprowadzał. W wolnych od pracy chwilach pogrążony był w lekturach. Miał też zapewne talent literacki, którego nie mógł rozwinąć. Pozostawił po sobie rękopis powieści, których fragmenty później Jarosław wykorzystał w swej prozie. Matka Jarosława była muzykalna, miała wykształcenie muzyczne, grała często na fortepianie, choć na co dzień zajmowała się głównie starannym wychowywaniem pięciorga dzieci. Jarosław był z nich najmłodszy. Iwaszkiewiczowie dbali o wykształcenie swych dzieci. Kiedy Jarosław trochę podrósł uczęszczał do gimnazjum, ale równocześnie do szkoły muzycznej.

Jarosław Iwaszkiewicz (w środku), siostra Helena Iwaszkiewiczówna i matka Maria z Piątkowskich Iwaszkiewiczowa. Stary dom od strony ogrodu, 1900 r., Ukraina, Kalnik (archiwum Muzeum w Stawisku/FOTONOVA)

Kiedy obaj przyszli artyści się poznali, w jakich okolicznościach?
Bardzo wcześnie. Po latach wspominał o tym Jarosław Iwaszkiewicz w książce „Spotkania z Szymanowskim”. Właśnie w czasie jednej z wizyt Szymanowskich u Iwaszkiewiczów w Kalniku. W tej miejscowości, gdzie w 1894 roku urodził się przyszły poeta, pisarz. W jego skromnym, kilkupokojowym rodzinnym domu. Jarosław był wtedy jeszcze dzieckiem, miał cztery lata i dokładnie zapamiętał wizytę Szymanowskich. Karol był od niego o dwanaście lat starszy i wówczas nie mogło być mowy o jakiejś bliższej znajomości. Tych przyjazdów Szymanowskich do Kalnika było jeszcze kilka, zanim po śmierci ojca Jarosława Iwaszkiewiczowie nie przenieśli się w 1902 roku do Warszawy, a dwa lata później wrócili na teren dawnej guberni chersońskiej, do Elizawetgradu.

Kiedy ta pierwsza znajomość przerodziła się w przyjaźń, a następnie w twórczą współpracę artystów?
Właśnie w Elizawetgradzie, gdzie rodzina Iwaszkiewiczów mieszkała w latach 1904-1909. Jarosław zaczął uczęszczać tam do gimnazjum, ale również do tej samej, co wcześniej Karol Szymanowski, szkoły muzycznej Gustawa Neuhausa. Uczył się gry na fortepianie. W tamtym okresie często spotykał się ze starszym kuzynem Karolem, który przyjeżdżał do rodzinnego domu. W Elizawetgradzie do dzisiaj istnieje zresztą ten dom Szymanowskich. Prawdę mówiąc dziwię się, że do tej pory nie powstało tam Muzeum Karola Szymanowskiego. Przecież to jeden z największych kompozytorów XX wieku, z polskich kompozytorów najsłynniejszy obok Fryderyka Chopina. Utwory Szymanowskiego są grane w największych salach koncertowych świata, często emitowane przez różne rozgłośnie radiowe na całym globie. Takie muzeum z pewnością by rozsławiło miasto, skierowało na nie zainteresowanie melomanów, przyczyniło do rozwoju ruchu turystycznego.

W późniejszym okresie właśnie w Elizawetgradzie zrodził się „Król Roger”, jedno z najwspanialszych dzieł Karola Szymanowskiego. Jak do tego doszło?
Dokładnie rzecz biorąc jest to wspólne dzieło Karola Szymanowskiego i Jarosława Iwaszkiewicza, który wspólnie z Szymanowskim napisał libretto tej opery. Otóż w latach 1911–1915 Szymanowski podróżował po włoskiej wyspie Sycylii, która go zafascynowała swą różnorodną kulturą, historią, pięknem zabytków i krajobrazów. Wtedy poznał zapewne historię Rogera II, średniowiecznego króla wyspy. Pomysł opery powstał właśnie w Elizawetgradzie, w 1918 roku, podczas wizyty Jarosława Iwaszkiewicza, którego kompozytor skłonił do napisania tekstu. Inspiracjami były między innymi Bachantki Eurypidesa oraz interpretacje antyku wybitnego polskiego filologa klasycznego Tadeusza Zielińskiego. Pierwotny tytuł dzieła brzmiał „Pasterz”, pierwszą wersję libretta Iwaszkiewicz skończył pisać w połowie 1920 roku, tekst ulegał wielu przeróbkom. Kompozytor kilka lat pracował nad muzyką. Partytura dzieła, której Szymanowski nadał ostatecznie tytuł „Król Roger”, była gotowa w 1924 roku. Powstała opera wyjątkowa, przez wielu znawców uważana za arcydzieło. Niezwykły był już sam poczęty w wyobraźni kompozytora i z mistrzostwem przez Jarosława Iwaszkiewicza zrealizowany pomysł libretta. Miejscem akcji jest średniowieczna Sycylia. Dzieło splata atmosferę surowego ascetyzmu wczesnego chrześcijaństwa z barwnym i tajemniczym światem kultury arabsko-bizantyjskiej oraz z kultem wysublimowanego erotyzmu i radości życia. Jest często prezentowane na największych scenach operowych. Prapremiera odbyła się 19 czerwca 1926 r. w Warszawie. Dzieło zostało przyjęte przez krytykę życzliwie, ale nie zyskało od razu dużej popularności. Było zbyt nowatorskie i za trudne.

Warto wspomnieć, że te opowieści Szymanowskiego o Sycylii w Elizawetgradzie tak rozbudziły zainteresowanie Iwaszkiewicza Sycylią, że później, w okresie międzywojennym i powojennym, często odwiedzał Sycylię. Kilkanaście razy. Napisał o tej wyspie wspaniałą „Książkę o Sycylii”, a także piękne „Sonety sycylijskie”.

Wyjazd Henia z domu po ślubie, ok 1900 r., Ukraina, Kalnik (archiwum Muzeum w Stawisku/FOTONOVA)

Czy Jarosław Iwaszkiewicz był również zapraszany do Tymoszówki?
Tak, sześciokrotnie. Dokładnie zapamiętał te wizyty. Przebywał tam już jako dziecko, następnie jako dorastający chłopiec, później jako młodzieniec. Pobyty te, trwające dłuższy czas, były dla niego szczęśliwym okresem zabaw, później też czasem rozbudzającym zainteresowania artystyczne. Ostatni raz był późną jesienią 1913 roku, przed wybuchem wojny, a potem rewolucji. Po latach wspominał, że Szymanowski wówczas pracował całymi dniami siedząc przy fortepianie. Najpierw we dworze, w salonie, a potem w tak zwanej kompozytorni – osobnym domku mieszczącym się w ogrodzie. W Tymoszówce skomponował Szymanowski między innymi muzykę do nowych wówczas „Hymnów” Jana Kasprowicza, jak wiadomo, poety związanego przez okres ponad dwudziestu lat życiem i twórczością ze Lwowem. Trzeba podkreślić, że Karol Szymanowski, oprócz muzyki, żywo interesował się literaturą, szczególnie najnowszą polską. Budziła jego zachwyt proza Stefana Żeromskiego, fascynowała jego powieść „Uroda życia”. Cenił też twórczość Elizy Orzeszkowej. Ze swego ostatniego pobytu w Tymoszówce w 1913 roku Iwaszkiewicz zapamiętał też różne zabawy, między innymi kabaret artystyczny, który współtworzył razem z Karolem oraz jego rodzeństwem. Okres wojny spędził Szymanowski właśnie w Tymoszówce, pracując bardzo intensywnie. Skomponował wtedy między innymi III Symfonię, I Koncert skrzypcowy i I Kwartet smyczkowy. Później, po wybuchu rewolucji, dwór w Tymoszówce został spalony, park wycięty, a większość rzeczy utopiono w stawie, w tym i fortepian Karola. Przypomina się – przez analogię – instrument Fryderyka Chopina, który Rosjanie wyrzucili w czasie powstania listopadowego na bruk w Warszawie, co utrwalił w swym genialnym wierszu „Fortepian Chopina” Norwid.

Jak się kształtowała dalsza współpraca artystów?
W 1909 roku rodzina Iwaszkiewiczów przeniosła się do Kijowa, gdzie Jarosław ukończył gimnazjum. W latach 1912-1918 studiował prawo na Uniwersytecie Kijowskim, jednocześnie był słuchaczem szkoły muzycznej i konserwatorium. Próbował swoich sił nie tylko jako wirtuoz, pianista, ale też jako kompozytor. Pierwsze swe próby kompozytorskie przedstawił do oceny Karolowi Szymanowskiemu, który już wtedy miał za sobą znaczny dorobek muzyczny, a przede wszystkim wiedzę w tym zakresie. Utwory te nie spodobały się Szymanowskiemu, który odradził Jarosławowi dalszych prób komponowania. Sugerował mu, aby raczej zajął się literaturą, zaczął pisać. Iwaszkiewicz zarzucił zatem myśl o karierze muzycznej i w latach 1916-1918 pracował jako aktor i kierownik literacki w teatrze „Studya”, który prowadziła słynna aktorka dramatyczna Stanisława Wysocka. Pragnę dodać, że przed I wojną światową w Kijowie mieszkała spora grupa Polaków, bardzo aktywnych w dziedzinie kultury. Warto też wspomnieć, że Iwaszkiewicz debiutował właśnie w Kijowie w 1915 roku wierszem „Lilith” w piśmie „Pióro”. Rok później napisał też powieść fantastyczną na motywach orientalnych „Ucieczka do Bagdadu”. Iwaszkiewicz wspomina o całkiem pozytywnej reakcji na to dzieło ze strony Karola Szymanowskiego. Dla początkującego pisarza życzliwa opinia Szymanowskiego, którego geniusz, erudycję i inteligencję wyjątkowo cenił, miała charakter decydujący o dalszym losie. Pod koniec wojny, we wrześniu 1918 roku artyści spotkali się także w Odessie. Jadąc długo z Kijowa do Odessy na stopniach przepełnionego wagonu Iwaszkiewicz pisał wiersze. Przedstawił je Szymanowskiemu, który się nimi zachwycił i po powrocie do Elizawetgradu skomponował do nich muzykę. I tak powstały słynne „Pieśni szalonego Muezzina”, jedne z najpiękniejszych jakie Szymanowski stworzył. W tym utworze współpraca obu artystów zrealizowała się w pełni. W Odessie ostatecznie skrystalizowała się też dalsza współpraca artystów nad „Królem Rogerem”.

No, a potem, w listopadzie 1918 roku wybuchła wolność. Powstała niepodległa Polska. Iwaszkiewicz pożegnał w okresie pożogi rewolucyjnej Kijów i Podole, przeniósł się do Warszawy. Kijów i Elizawetgrad opuścił też Szymanowski. Jak nowa rzeczywistość wpłynęła na ich twórczość i czy współpraca ich przetrwała?
W wolnej Polsce obaj artyści rozwinęli w pełni swe możliwości twórcze. Jesienią 1918 roku Iwaszkiewicz zamieszkał w Warszawie. Był bez funduszy, pracował jako guwerner u księstwa Woronieckich. Niebawem nawiązał jednak kontakt z Janem Lechoniem, Julianem Tuwimem i Antonim Słonimskim, poetami skupionymi wokół pisma młodzieży akademickiej Uniwersytetu Warszawskiego „Pro arte et studio”. Pismo redagował znakomity filolog polski rodem ze Lwowa Juliusz Kleiner, autor m.in. świetnej monografii o Juliuszu Słowackim. Jeszcze tego roku wymienieni poeci wystąpili w założonym przez nich kabarecie w lokalu mieszczącym się w centrum Warszawy przy ulicy Nowy Świat 57. Dziś widnieje tam tablica, która o tym przypomina. Poeci recytowali swoje wiersze, wygłaszali odczyty, prowadzono dyskusje między poetami a publicznością. Zdobyli wielki rozgłos i uznanie. Rok później wystąpili jako grupa pod nazwą „Skamander”. I ta nazwa tej najsłynniejszej grupy poetyckiej dwudziestolecia międzywojennego już pozostała. W 1920 roku zaczęli wydawać miesięcznik pod tą nazwą. W 1919 roku ukazał się debiutancki świetny tomik Iwaszkiewicza pt. „Oktostychy”.

Wkrótce Iwaszkiewicz ożenił się, a historia jego miłości i małżeństwa przypomina wschodnie, bajeczne historie. Żoną jego została Anna Lilpop, piękna, rozmiłowana w muzyce i poezji, znająca wiele języków panna z rodu wielkich przemysłowców. Jak mówiono, najlepsza partia w ówczesnej Warszawie. Była wcześniej zaręczona z księciem Andrzejem Krzysztofem Radziwiłłem, bogatym, przystojnym i zakochanym w niej. Ale spotkała poetę Iwaszkiewicza, który w Warszawie zjawił się z małym drewnianym kuferkiem pełnym brudnej bielizny i rękopisów wierszy. Anna zakochała się w Jarosławie, porzuciła księcia i wyszła za poetę. Ślub ich odbył się w 1922 roku w podwarszawskim Brwinowie. Był na nim także Karol Szymanowski.

Państwo młodzi początkowo w okresie późniejszym mieszkali w Warszawie, gdzie mieli locum, ale w okresie letnim przez kilka miesięcy co roku mieszkali w Podkowie Leśnej, w modrzewiowej willi Aida, należącej do Lilpopa, której właścicielem była Anna. Modrzewiowa willa otoczona była sosnowym lasem, pachniało żywicą i kwieciem, wewnątrz panowała wspaniała atmosfera młodości i radości. Z pobliskiej stolicy do Aidy przybywali często Skamandryci, między innymi Jan Lechoń, Antoni Słonimski, Julian Tuwim, a także Helena i Mieczysław Rytardowie, Aleksander Landau oraz wielu innych. Bywał tam też wybitny poeta nurtu religijnego Jerzy Liebert. Odwiedzał też ten dom często Karol Szymanowski, który czuł się tam znakomicie, grał godzinami na pianinie, fascynowała go gra w krokieta. Z tych pogodnych spotkań towarzyskich powstały także nowe dzieła. I tak na przykład w 1926 roku Liebert na imieniny Anny Iwaszkiewicz napisał tam piękny wiersz „Litania do Marii Panny”. Na jej prośbę muzykę do tego utworu stworzył Karol Szymanowski. Powstało arcydzieło, często wykonywane w wielu filharmoniach. Aida była też miejscem, gdzie tworzył intensywnie Jarosław Iwaszkiewicz. Napisał tam między innymi powieści „Księżyc wschodzi” i „Zmowa mężczyzn”, wiele wierszy, które złożyły się na tomy. Od 1924 roku współpracował z „Wiadomościami Literackimi”, które po zaprzestaniu wydania miesięcznika „Skamander” stały się głównym pismem Skamandrytów. Było to najciekawsze pismo literackie i kulturalne w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Redagował je Mieczysław Grydzewski. Na łamach tego pisma Iwaszkiewicz często pisał o muzyce, podkreślając znaczenie i wielkość twórczości Szymanowskiego. Kompozytor odwiedzał Warszawę i mieszkał po kilka miesięcy w różnych wielu miejscach, między innymi w wytwornym hotelu Bristol, obecnie położonym tuż przy pałacu Prezydenta RP.

Anna Iwaszkiewicz, Karol Szymanowski, Jarosław Iwaszkiewicz, Stanisław Ignacy Witkiewicz, S Mierczyński, J. Mieczysławski na werandzie willi Harenda Jana Kasprowicza, 1922 r., Zakopane (archiwum Muzeum w Stawisku/FOTONOVA)

Czy twórca „Stabat Mater” miał w okresie dwudziestolecia międzywojennego jakieś stałe miejsce pobytu?
Szczególnie ukochanym przez niego miejscem było Zakopane, gdzie w 1930 roku na stałe zamieszkał w wynajmowanej drewnianej willi „Atma”, zbudowanej w stylu zakopiańskim nad szumiącym niezmiennie potokiem. Z okien Atmy widać Olimp góralszczyzny – Giewont. Dziś mieści się tam muzeum Szymanowskiego. Zakopane stało się wtedy modne, było odkrywane jako miejsce fascynujących gór, dzikiej przyrody, ale też góralskiej kultury. Szymanowski zachwycił się tam muzyką ludową, muzyką Podhala. Lubił słuchać kapelę Bartka Obrochty. To z tych fascynacji wywodzą się jego genialne „Harnasie”, ten genialny balet-pantomima, który podbił między innymi Paryż w 1936 roku. Szymanowski mieszkał w Atmie i tworzył do 1936 roku.

W dwudziestoleciu międzywojennym Zakopane z kolei odkrywali i odwiedzali też Iwaszkiewiczowie. Plonem artystycznym tych pobytów Iwaszkiewicza stał się tom wierszy „Album tatrzańskie”. Ale trzeba jeszcze wspomnieć o czasie szczególnym. W 1932 roku Iwaszkiewicz mieszkał u przyjaciela w Atmie przez kilka tygodni. Napisał tam chyba swe najpiękniejsze opowiadanie „Brzezina”, sfilmowane później przez Andrzeja Wajdę, ze wspaniałymi kreacjami Emilii Krakowskiej, Daniela Olbrychskiego i Olgierda Łukasiewicza. Mieszkał wtedy nad pracownią Szymanowskiego, słyszał, bo dom jest akustyczny, jak powstają poszczególne „Pieśni kurpiowskie”, które pisarz we fragmencie włączył do „Brzeziny”. Bardzo więc szczególne zdarzenie. Praca obu artystów, przyjaciół, powstające arcydzieła, które się w dodatku splatają… Dziś w Atmie brzmi często muzyka Szymanowskiego.

Stawisko, obecnie Muzeum im. A. i J. Iwaszkiewiczów (fot. Ewa Traczyk)

Wspomniał Pan o willi Aida Iwaszkiewiczów w Podkowie Leśnej, a kiedy pojawiło się Stawisko? 
Stawisko to okazały dom wraz z osiemnastohektarowym parkiem, usytuowany również w Podkowie Leśnej w pobliżu Warszawy, zaprojektowany przez znanego architekta Stanisława Gądzikiewicza, konserwatora Zamku Królewskiego w Warszawie. Iwaszkiewiczowie nazwali to miejsce Stawiskiem zapewne z uwagi na staw znajdujący się na tym terenie oraz na pamiątkę Stawiszcza koło Żytomierza, gdzie w latach młodości bywał Iwaszkiewicz. Piętrowy dom z gankiem został zbudowany i wyposażony w cenne meble i obrazy przez Stanisława Wilhelma Lilpopa, ojca Anny, w 1928 roku i podarowany córce. Zaraz po ukończeniu budowy Iwaszkiewiczowie się tam wprowadzili, tam wychowywali swoje córki Teresę i Marię, tam prowadzili życie rodzinne, towarzyskie i artystyczne. Przede wszystkim to było miejsce pracy twórczej Iwaszkiewicza, który w tym domu miał piękny gabinet i pracował w nim bardzo intensywnie aż do śmierci w 1980 roku, a więc przez ponad pół wieku. Dom przez lata napełnił się cennymi, unikatowymi dziełami sztuki, na ogół podarowanymi gospodarzom przez przyjaciół. Zarówno w okresie międzywojennym, jak i w czasie okupacji, czy w okresie powojennym Stawisko odwiedzali wybitni artyści i intelektualiści. Toczono dyskusje, odbywały się koncerty, spotkania literackie Skamandrytów. Miejsce stało się legendą. Iwaszkiewicz przed śmiercią zapisał dom z wyposażeniem i parkiem społeczeństwu na muzeum. Tak jak dawniej, odbywają się tu liczne spotkania literackie, wykłady, koncerty. Ale, mimo że czas płynie, nie zmienia to faktu, że jedną z najwybitniejszych osób, które często przebywały w Stawisku, był Karol Szymanowski. Świadczą o tym dzisiaj też zdjęcia, a także inne pamiątki z nim związane. Na przykład w bibliotece stoi fortepian, na którym grywał często i komponował. Na tym samym fortepianie grał często wieczorami, po godzinach przy piórze, Iwaszkiewicz.

Stawisko, gabinet Jarosława Iwaszkiewicza (fot. Ewa Traczyk)

Kompozytor zmarł w Lozannie na gruźlicę w 1937 roku. Pochowany został w Krakowie w Krypcie Zasłużonych. Iwaszkiewicz przeżył go o wiele lat…
Tak, bo był młodszy i nigdy nie był tak ciężko chory jak kompozytor. Ale do końca życia starał się promować twórczość swego kuzyna i przyjaciela. Pisał o nim w wielu artykułach przedwojennych w „Skamandrze” i „Wiadomościach Literackich”. Także po wojnie w „Książce moich wspomnień”. A szczególnie pięknie opisał swoją przyjaźń z nim i geniusz przyjaciela w „Spotkaniach z Szymanowskim”. Książka ukazała się po raz pierwszy w kraju tuż po wojnie, bo w 1947 roku. Miała kilka wydań, doczekała się później licznych przekładów, między innymi na język niemiecki i rosyjski. W okresie powojennym torowała drogę twórcy wielkiemu i subtelnemu, nowoczesnemu, którego dzieła nie pasowały w żaden sposób do tworzonego wówczas przez władze kanonu kultury socjalistycznej.

Czy Pan jako dyrektor Muzeum w Stawisku, pisarz, często natrafia na ślady tej przyjaźni?
Tak, już jakby po trosze odpowiedziałem na to pytanie. Dodam tylko, że zaraz jak się zjawiłem w Podkowie Leśnej, mogłem zamieszkać – dzięki zbiegowi okoliczności – na pół roku w cudownej Aidzie. Jest ona teraz własnością prywatną, ale nadal toczy się w niej ciekawe życie intelektualne i artystyczne. Natomiast w samym Stawisku jest wiele pamiątek po Szymanowskim. Co dzień widzę zdjęcia kompozytora z jego tu pobytów – na ścianach, na fortepianie, znajdują się one też w albumach w naszym archiwum ikonograficznym, jest wreszcie wspomniany historyczny fortepian. W archiwum rękopiśmiennym mamy jego listy, kartki pocztowe. Liczne artykuły o nim i książki Iwaszkiewicza. Bardzo często utwory Szymanowskiego brzmią tutaj na nowo, najczęściej w znakomitym wykonaniu. Ostatnio, na przykład, na XVIII Festiwalu Muzyczne Konfrontacje prezentował je Jerzy Karol Radziwonowicz, wybitny wirtuoz, który koncertuje na całym świecie.

Przed budynkiem Muzeum w Stawisku. Od lewej: Mariusz Olbromski, Andrzej Wajda, Krystyna Zachwatowicz, Beata Zybała. Lipiec 2017 (fot. Ewa Traczyk)

Ale też stąpam po tych śladach jeszcze inaczej. W maju ubiegłego roku miałem na przykład wieczór autorski właśnie w zakopiańskiej Atmie, która była wypełniona po brzegi. Prezentowałem tam swoje wiersze, które napisałem ostatnio w Stawisku. A utwory Szymanowskiego grała pianistka z Krakowa pani Maria Baka-Wilczek, z którą od kilku lat razem prezentujemy programy artystyczne. Wiersze stawiskie, w których piszę też o Szymanowskim, weszły do mojej nowej książki poetyckiej „Na wysokim brzegu”, która niebawem ukaże się na rynku wydawniczym. Dwa lata temu wpadłem też na pomysł, aby zorganizować w Stawisku festiwal „Iwaszkiewicz w filmach Wajdy”. Wyświetliliśmy filmy „Brzezina”, „Panny z Wilka”, „Tatarak”. W tych dwóch pierwszych filmach brzmi przejmująco i pięknie muzyka twórcy „Masek”. Było bardzo ciekawe spotkanie z Olgierdem Łukaszewiczem. No i historyczne, zupełnie wyjątkowe, spotkanie z Andrzejem Wajdą i jego żoną Krystyną Zachwatowicz. Stawisko, jak to się mówi, pękało wtedy w szwach, ludzie siedzieli, stali, weszli na schody, balkony. Przyjechało wiele osób ze Szkoły Filmowej w Łodzi; aktorzy, filmowcy, pisarze. Było tak tłoczno, że bałem się, że się coś stanie, zawalą się schody, zleci jakiś obraz, lub stanie się coś podobnego. Było to jedno z ostatnich spotkań w życiu tego wybitnego twórcy, zdobywcy Oscara za całokształt twórczości. Był już w bardzo kiepskiej formie fizycznej, ledwo wciągnęliśmy go po schodach na wózku. Ale olśnił nas wszystkich swoją inteligencją, humorem, bystrością umysłu, kiedy zaczął mówić. Spotkanie trwało ponad dwie godziny. Mówił o swoich dialogach z Iwaszkiewiczem w czasie kręcenia filmów, o tym jak wkomponował muzykę Szymanowskiego i jednocześnie sfilmował starego już pisarza. Znowu więc obaj przyjaciele spotkali się w sposób niezwykły. Ukazała się wtedy książka „Korespondencja” Jarosława Iwaszkiewicza z Andrzejem Wajdą. Rozeszła się w oka mgnieniu. Ustawił się wielki tłum, a Wajda spokojnie wpisywał każdemu dedykację imienną. I jeszcze za każdym razem ją inaczej komponował. Siedziałem obok niego na stawiskiej werandzie i nie mogłem w to w pełni uwierzyć.

Spotkanie w Stawisku. Andrzej Wajda (od lewej) oraz Mariusz Olbromski, lipiec 2017 (fot. Tomasz Wierzejski)

Czy z naszej rozmowy można wysnuć jakieś optymistyczne wnioski?
Tak, oczywiście. O mocy ducha. Może przede wszystkim o tym, że przyjaźń, rodząca się ze wspólnych zainteresowań, nie tylko artystów, jest darem losu, który trzeba przyjąć i pielęgnować. Sama w sobie jest piękna. Dobrze służy ona i pomaga realizować cele obu przyjaciołom, przezwyciężać trudności i kłopoty. Jest wielkim uśmiechem losu. Z historii przyjaźni Szymanowskiego i Iwaszkiewicza można wysnuć też wniosek, że nawet w bardzo trudnych czasach, nawet w okresie wojny i pożogi trzeba zdobywać wiedzę, umiejętności. I można tworzyć dzieła wielkie, o nieprzemijalnej wartości. Historia kultury uczy nas, że nie ma miejsc złych ani czasu złego do twórczej pracy. Prowincja jest kategorią myślenia i postępowania, a nie miejsca.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Anna Gordijewska

WIĘCEJ: