dr Tomasz Gruchot o nowym zbiorze wierszy Elżbiety Mikołajczyk „Ten czas”
Tradycja uchylonych drzwi
(o nowym zbiorze wierszy Elżbiety Mikołajczyk, Ten czas)
Ilekroć czyta się teksty poetyckie Elżbiety Mikołajczyk, bez względu na to, w jakim powstały okresie i w którym tomie je zamieszczono, trudno oprzeć się wrażeniu, że autorka dzieli się swą liryką nader ostrożnie, z trudną do zdefiniowania obawą. Wykonuje w stronę odbiorcy zaledwie nieśmiałe gesty, wysyła subtelne sygnały, które łatwo przeoczyć lub, co gorsza, zignorować. Unika konsekwentnie krzykliwych konceptów, kompozycyjnych fajerwerków czy natrętnej, lecz budzącej powszechną ciekawość tematyki. W dobie wszechobecnej autokreacji i dominacji wizerunku nad dokonaniami taka strategia liryczna wydawać się może szlachetnie archaiczna, jednak przez to właśnie skazana na międzypokoleniowe zatory komunikacyjne.
Wycofana postawa twórcza ma wszakże nie tylko długą tradycję, ale również swoje drugie, zaskakujące oblicze, któremu patronuje jedna z największych amerykańskich poetek, Emily Dickinson. To właśnie w tej tradycji twórczej alienacji szukać należy klucza do zrozumienia dorobku Elżbiety Mikołajczyk. Jest to bowiem ten sam liryczny aromat, tak samo nieśmiało wydobywający z pokoju przez zaledwie nieznacznie uchylone drzwi. To twórczość świadoma swej wartości, ale niepewna zrozumienia, przesiąknięta lękiem przed strywializowaniem, przelotną, pobieżną lekturą i sprowadzeniem do poziomu aforystycznej gry znaczeń.
Podobnie jak jej artystyczna patronka, autorka Tego czasu myśli o poezji bardzo nowocześnie, kondensuje ją semantycznie i miniaturyzuje do form esencjonalnych, które – jeśli przyswoić je w całości – uwalniają z czasem dziesiątki tropów znaczeniowych modulowanych emocjonalnymi subtelnościami. Te ostatnie okazują się przy tym zaledwie woalem intelektualnej prowokacji, rewitalizacji zapomnianych poetyckich obszarów czy wreszcie starannie kamuflowanej ironii. Tak jak u Emily Dickinson będzie to jednak ironia dobroduszna, demaskująca świat, ale daleka od wyrządzania mu krzywdy. Przeciwnie – liryka okazuje się właśnie najbezpieczniejszym medium w dialogu z owym światem, którego obraz zostaje poetycko złagodzony i doprowadzony do przyswajalnej postaci. Przetworzona przez poetycką wrażliwość rzeczywistość nie zostaje tu jednak w żaden sposób uproszczona. Kondensacja sensów służy bowiem raczej ich zbliżeniu niż pomniejszeniu, wymusza interakcję uczestników dialogu z obu „światów” – po jednej i drugiej stronie drzwi.
Dłuższe obcowanie z najnowszym tomem Elżbiety Mikołajczyk nie pozwoli nam wprawdzie przekroczyć progu samotni poetki (symboliczne drzwi zostały – jak wiadomo – uchylone wyłącznie dla słów), jednak pomoże dokonać dość zaskakującego odkrycia. Oto bowiem wczytując się w kolejne wiersze, dostrzeżemy po czasie, że sytuacja niepostrzeżenie uległa odwróceniu i to one uparcie i bezceremonialnie wczytują się w nas, precyzyjnie opisując wszystko, co chcielibyśmy, aby pozostało zamazane lub nieczytelne, zapomniane bądź niewyjaśnione.
Kiedy Emily Dickinson zamknięta w swym pokoju na piętrze wysunęła przez szparę w drzwiach gęsto zapisany List do świata, obnażyła wiele pozornych zagadek bytu, lecz podała je w formie przyjaznej człowiekowi i łatwo przezeń przyswajalnej; Elżbieta Mikołajczyk, funkcjonując w innej rzeczywistości komunikacyjnej, zaszczepia światu swą poezję jak wirus, który uparcie rozprzestrzenia się po układzie nerwowym czytelnika. Paradoksalnie jednak zamiast wyniszczenia, przynosi uzdrowienie, ukojenie i zgodę na poetycko zdemaskowaną rzeczywistość.
Od zarania dziejów kapłani wszystkich religii próbują przekonać niezliczone rzesze wyznawców, że świat z natury swej jest dobry, stanowi bowiem odbicie dobroci jego stwórcy. Doświadczenie historyczne czyni jednak taką retorykę mało wiarygodną i cokolwiek podejrzaną, jeśli brać pod uwagę czystości intencji. W tej sytuacji poezja staje się ostatnią deską ratunku, zaś to, co ostatecznie łączy autorkę Tego czasu z jej duchową antenatką, nie jest próbą stworzenia nowego, lepszego świata. Obie poetki starają się za to tak przetworzyć zastaną rzeczywistość, by jawiła się jako dobra i pożądana, uwiarygodniona liryczną mocą języka, który ulatnia się przyjaźnie przez uchylone drzwi.
Dr Tomasz Gruchot
___________________________________
Wiersze Elżbiety Mikołajczyk z tomiku „Ten czas”:
słońce- e
osiąga
e-pułap
czystego nieba
czasami
ginie
w chmurze
danych
wyszukiwarka
spojrzeń
wydobywa
słoneczne
emotikony
parafrazując
słowa
Norwida
słońce-e
jest w nas
upał
miasto nabrzmiewa
tropikiem uczuć
jędrnością uśmiechów
parasolkami spojrzeń
nad wodami
opalonych ciał
w ciszy pokoi
stoicki spokój
gdzieniegdzie powiewa
arktyczny chłód
nad alpami utarczek
rodzą się i odchodzą
marzenia
zmieniają fryzury witryn
miasto czesze czas
z nieobecnych
syreni śpiew
nawołują się syreny lokomotyw
lokalizują miejsca w stadzie
biegną po swoich torach
zachowując odstęp
krzyżują się sporadycznie
wymieniając grzecznościowe
gwizdy
nie chcą wpaść
w zlew
odmętu
introspekcje
ołowiane rytmy
kominów
kaszlą
wypluwając
serce
miasta
dyszą
stęchlizną
nieodnawianych
wnętrzności
kamienic
charczą
pod naporem
ciągnącego się
sznura
tirów
wąskim
gardłem
arterii
slogany
o ekologii
sfruwają
wronami
z billboardów
wyblakłymi
siwymi
piórami
strasząc
przechodniów
to tylko
początek zimy
przechodzi
jak zwykle
leczyć się
nie opłaca
db