Spotkanie z Norbertem Skupniewiczem – artystą malarzem, poetą, kolekcjonerem sztuki – ceramiki Dalekiego Wschodu….
Salon Poetycki im. „Witka” Wincentego Różańskiego
oraz „PoemaCafe”
Z A P R A S Z A J Ą
19 kwietnia 2018 roku, o godzinie 18,3o
do „PoemaCafe” w Poznaniu, ul Langiewicza 2
na spotkanie z NORBERTEM SKUPNIEWICZEM i jego poezją
W spotkaniu udział biorą:
A G A T A A M E L I A W A W R Z Y N I A K
J A R O S Ł A W R U S I Ń S K I
M A R E K S Ł O M I A K
T A D E U S Z Ż U K O W S K I
Serdecznie zapraszam
Marek Słomiak
NORBERT SKUPNIEWICZ – MALARSTWO, RYSUNEK
Wystawiał w muzeach i galeriach Bydgoszczy, Elbląga, Fromborka, Gniezna, Katowic, Konina, Koszalina, Krakowa, Legnicy, Łodzi, Mosiny, Poznania, Rzeszowa, Słupska, Sopotu, Szczecina, Warszawy, Wrocławia, Zielonej Góry oraz Budapesztu, Bukaresztu, Cagnes sur Mer, Dűsseldorfu, Essen, Getyngi, Hanoweru, Jokohamy, Koszyc i Paryża.
Maluje, pisze, kolekcjonuje. Ma słabość do Dalekiego Wschodu, buddyzmu i metafor. To będzie opowieść o Norbercie Skupniewiczu.
Stary dwór pod Poznaniem, otoczony równie starym parkiem, czasy świetności dawno ma już za sobą. Ale ten mocno sfatygowany budynek – pełen tajemniczych pokoi i zakamarków – jak żaden inny odpowiada pewnemu zapracowanemu poznańskiemu artyście. – Jestem tu od trzydziestu trzech lat i będę tutaj tworzył do końca życia – śmieje się Norbert Skupniewicz. I chyba rzeczywiście w tej okolicy znajduje natchnienie, bo choć na emeryturze, jest nadal bardzo aktywny.
W dzieciństwie uprawiał boks, mieszkał w Nekielce nad Notecią, i musiał się przecież czymś zajmować. Poza zapasami i boksem nie było wtedy innych sportów walki, a starcie z konkretnym przeciwnikiem lubił. Potem zainteresował się żeglarstwem, nurkował, a nawet przez jakiś czas pracował na statku. Jednak swoje losy związał ze sztuką. Sam ją tworzy, a do tego zbiera.
Studwudziestometrowa pracownia to wymarzone miejsce dla obrazów i jego ogromnej kolekcji. Maluje, pisze wiersze (haiku – to niezwykle trudna, ale i fascynująca forma literacka, bo w siedemnastu sylabach trzeba zmieścić cały poemat), książki (ostatnio skończył 280-stronicową książkę o morzu – w końcu zna je jak własną kieszeń). Ale największą pasją profesora pozostaje Daleki Wschód.
W przeciwieństwie do innych kolekcjonerów nie skupia się na jednym kraju czy jednej dziedzinie sztuki: wcześniej interesował go drzeworyt, teraz bardziej lubi ceramikę. W swoich zbiorach szczególnie ceni chińską figurkę z brązu przedstawiającą boginię Guayin, która pełni podobną funkcję jak katolicka Maryja. Jej imię oznacza dosłownie: „obserwować dźwięki”, bo podobno wysłuchuje wszystkich próśb.
– Dziś potrafię rozróżnić Japonię od Chin, Chiny od Chin i Japonię od Japonii – żartuje artysta. Ale początki kolekcjonerstwa nie były łatwe. – Czterdzieści lat temu niewiele można było znaleźć na ten temat. Niewielu było specjalistów. Właściciel jedynego wówczas antykwariatu na Starym Rynku pomagał mi oceniać wartość przedmiotów – wspomina artysta.
W końcu sam wziął się za studiowanie książek o sztuce Dalekiego Wschodu i tak zebrał okazałą bibliotekę. Dlaczego tak bardzo pasjonuje go ta kultura? – Trudne pytanie, ten świat ma inne podejście do sztuki, człowieka i śmierci. Tam każdy ma szansę wyjść poza kręgi reinkarnacji i osiągnąć wolność absolutną – kwituje.
Norbert Skupniewicz niechętnie mówi o sobie, może dlatego, że jak przekonywał w jednej z dyskusji akademickich: „najważniejsze jest dzieło, autora można pominąć, niczego nie musimy o nim wiedzieć, autor nie może wynosić się ponad dzieło, chyba że myślimy o cyrku i akrobatach; o ekwilibrystyce”.
Tekst i stylizacja: Agata Drogowska
Fotografie: Norbert Banaszyk/DADA
więcej:
Pani poda flaszkę bryndy; mom odliczone – jeden z trójki facetów poszedł do sprzedawczyni. Mimo niedługiej kolejki nikt nie protestował. Miał odliczone.
Wiem nareszcie, co znaczy pozorowana sprzeczność w pytaniu o charakterze socjologicznym: być, czy mieć– być /w kolejce/, czy mieć /odliczone/.
W ponaglającym stwierdzeniu „mam odliczone /na flaszkę bryndy/” nie należy rozumieć, iż stoimy wobec wartości dwukrotnej, skoro „być” /w kolejce/ jest funkcją zmierzająca w stronę „mieć” /flaszkę/; nie odwrotnie.
Trawersując starożytną sentencję, należy powiedzieć: jestem, więc mam– co nie przestaje być przyczyną agresji każdej cywilizacji /patrz: Rembrandt, Wymarsz Strzelców/.
Twierdząc: „jestem, więc mam” dowodzi o nierozłącznej jednorazowości w danym momencie; a nie, że posiada się „dwa razy”. Tu – jak w każdej sytuacji – „odliczone”, czyli określona kwota świadczy, że: mam, a czekając /akurat na flaszkę/ – jestem. Mając odliczone, facet miał tylko raz, czyli na jedną butelkę denaturatu. Dana kwota określała drobiazgowo wartość nabywczą, nie przystającą do innych asortymentów.
Niektórzy powiedzą, że „dokonał” wyboru. Domierzając sprawiedliwości, liberalizują prawo wyboru jego, oraz dwóch z nim czekających – i potępiają z niesmakiem zrozumienie możliwości tych mężczyzn dla formy być – < mieć.
Mając „odliczone” ów wie, że może być w dany sobie – w sobie właściwy sposób. Może wie, że będzie mimo, iż nie do niego należy wybór; może wie, że już znalazł się w trakcie czasu przyszłego.
Nikt nikogo nie dręczy pytaniem co–czym–kim on będzie. Kim stanie się, albo wobec czego–kogo będzie spełniać się jego obecność. Nie poznano by go, gdyby został skazany na krzyż. Kto bierze pod uwagę, kto pyta, kto wie, że on jest, bo jest wobec siebie. Nie ma tu krztyny egoizmu, jako i w potoczności. Jak w niedogiętym zdaniu.
Myśląc głębiej – nie wiem, czy ów z butelką bryndy, albo czy ten, co przeczytał jeszcze inną książkę niż flaszkę, prawdziwie i bardzo się od siebie różnią. Głośno powiem, że nie.
Ów od bryndy ujawnia – przy kontuarze – wątpliwą stronę zrozumienia i traktowania swego bytu. A przecież ta strona /tym czasem/ może w nim nie być jedyną. W osądzie ogólnym degraduje to jego szansę; a szansa jest pozytywną możliwością. Zawsze.
Ten, co przeczytał jeszcze jedną książkę, od razu odziewa się paradnie. Mówi o sobie dużymi literami. Od razu widać go, słychać. Gdy:
będąc żywym, nie ma się przecież jedynie jasnej strony. A przecież jawne wyznanie swojej ciemnej strony uznawane bywa jako akt nieprzyzwoity, arogancki i pyszałkowaty – nawet ekshibicjonistyczny – toteż „słusznie” szuka się i się obawia rozbójników w ciemniejszej strefie doby, w ciemnym lesie.
Ów, od bryndy. jawny jest w swej anonimowości. Będąc zawodnym, może faktycznie szkodzić. Mniej – w każdym razie – od pijanego dygnitarza /w domu, w sejmie, na szosie/.
Ci, co obnoszą skrzętnie swoją jasną stronę, ukrywając stronę niebezpieczną za /propagowanym/ dobrym o sobie mniemaniem. Nie mają pojęcia o dziele rzeźbiarskim, wobec tego, nie mają wyobraźni porównawczej, niezbędnej do przestrzennego rozumienia bytu.
Być – to być lepszym. Od kogo. Od nikogo. Zatem zostają już /i tylko/ dwie osoby. Być lepszym, znaczy, lepszym być od siebie. Potem, od Jezusa. Dlaczego to powinno być łatwe. Dla czego ma to być niemożliwe.
Od t–ego nie ma urlopu.
db