Wywiad z z Aresem Chadzinikolau, liderem grupy Ares & The Tribe

To co grasz to jest greckie reggae, polskie reggae…?
To muzyka bez granic, która nie boi się kontaminacji trendów muzycznych. Nasze umysły są otwarte, tym bardziej, że w naszej formacji coraz więcej indywidualności. Każdy z muzyków wprowadza coś nowego, ale najważniejsza jest zabawa i iskra, która wciąż łączy.

A jak dogadujesz się z chłopakami w zespole?
Kochamy się i traktujemy jak rodzinę.

A przecież to są zupełnie różne kultury, jak sobie dajecie radę?
Na całym świecie są tylko ludzie i natura. Dlatego nie ma znaczenia, czy ktoś jest czarny, biały, czy trójkolorowy, jak my Rasta:). Liczy się pasja, szacunek, miłość… peace, love & harmony. Trzeba więc nauczyć się żyć z naszymi ułomnościami, z pokorą iść przez życie, zrozumieć, że nie jesteśmy bogami, lecz Jego narzędziami… Jego, bądź szatana… A wracając do muzyki, im większa różnorodność kulturowa, tym piękniejsze spoiwo, barwniejsze scenicznie, bogatsze duchowo i w przekazie.

A inspiracja gdzie leży? W Grecji, na Jamajce czy w Polsce?
W kobietach, bracie! To dzięki nim możemy dalej żyć, dają nam największą siłę. Są najwyższym pięknem stąpającym po Matce Ziemi.

Propagujesz kulturę grecką w Polsce. A czy trochę Polskości zawiozłeś do Grecji?
Oj, oczywiście. Przez wiele lat ściągaliśmy polskie zespoły folklorystyczne do Grecji na festiwale, których są tam dziesiątki. Po studiach koncertowałem w Grecji jako pianista z repertuarem chopinowskim. Przejmując pałeczkę po Ojcu tłumaczę literaturę w obydwie strony (wydałem antologie poezji polskiej w Grecji, a greckiej w Polsce), ponad to, udało się nam wspólnymi siłami ze związkami twórczymi w Grecji zorganizować Festiwal Poezji, podobny do festiwali, które w Polsce organizujemy z Ojcem od wielu lat (Międzynarodowe Listopady Poetyckie, a teraz I Europejski Festiwal Poezji i Muzyki), na który zabraliśmy ponad 50 poetów polskich i zagranicznych. Przez wiele lat dbaliśmy o zbiory Biblioteki Polskiej w Atenach (ponad 250 tys. Polaków tam mieszka)… teraz z Ares & the Tribe śpiewamy w Grecji m.in. po polsku… Grecy szanują i kochają Polaków, Polacy uwielbiają Grecję, nie tylko jako kolebkę kultury, ale także jako kraj słońca, za otwartość serca i nie rozpamiętywanie przeszłości. Dlatego jestem wdzięczny Jah, że wyrosłem w kulturze tych dwóch narodów, o takim samym umiłowaniu wolności. Każdy chciałby mieć kawałek Grecji dla siebie, a ja jestem wdzięczny że mam kawałek i to spory kawałek Polski w sercu.

Idziesz więc drogą ojca?
Tak nakazuje biblia, bracie. Idę więc drogą Ojca, póki sił starczy, bo więcej na niej angathia – kolców, niż płatków róż. A moim opatrunkiem na rany jest reggae music, pozbawiona całkowicie agresji, o idealistycznym, pięknym przekazie miłości. To antidotum na ludzką hipokryzję, lek na obłudę, zawiść, prowadzi do krainy wiecznej medytacji.

Piszesz, tłumaczysz, zajmujesz się wieloma dziedzinami sztuki czy trudno jest to wszystko z sobą pogodzić? 
Można żyć, tak jak mój brat wysoko w górach Parnasu, w harmonii z naturą, być pustelnikiem… albo żyć jak Diogenes w beczce i mówić do króla, by nie zasłaniał mu słońca. Można też walczyć pięścią… mocować się z wiatrami Eola, czy wiatrakami, jak Don Kichot… i dać się wciągnąć w tygiel życia… Ale na pewno nie można się ograniczać, bo nasza dusza umie więcej niż nam się wydaje, ma potrzebę ekspresji, tak samo jak umysł i serce. Dlatego trzeba wziąć czasem pędzel, pióro, aparat… pozostawić ślad swojej szybko przemijającej młodości i wreszcie… mówić po śmierci. Zobacz, ile pozostawili nasi przodkowie. Antyk, kolumny korynckie, niedoścignione akustycznie teatry, najpiękniejsze posągi, podwaliny filozofii, etyki, estetyki… Kto będzie pamiętał “warholowskie puszki“, bracie? Zasypią nas śmieci… zginiemy pod nimi… W dzisiejszych czasach, słowo ginie… nikt nie ma prawie czasu pisać już całymi zdaniami, posługujemy się sloganami, lub oklepanymi obrazkami. Piękno zanika, kultywujemy turpizm, nic nie tworząc, tylko powielając schematy, podkradając innym pomysły, melodie… wstyd… Mówimy, czy śpiewamy wciąż o tym samym… narzekamy… nawet młodzi… skandal! Może wreszcie, w którymś momencie zatrzymamy się i zaczniemy zwracać uwagę, że coś jeszcze istnieje po za tym powszednim życiem, gdzie idziemy po chleb, po mleko, wracamy po ciężkiej pracy do domu i kładziemy się spać, nie rozmawiając ze sobą. Ta pogoń nas zabija, nawet nie mamy czasu dbać o rodzinę, nie czujemy miłości bliskich, a co dopiero drugiego człowieka, który patrzy na nas wilkiem… i stąd nie potrafimy wytrwać i się odwracamy od siebie, bo tak łatwiej, bo łatwiej zacząć od zera… tylko ile razy można? Jestem takim samym grzesznikiem jak inni… ale potrafię się przyznać do błędów i staram się je naprawiać. Bóg kocha najbardziej tych, co widzą swoje grzechy i starają się ich nie powielać.

Takie podejście pomaga Ci tworzyć?
Platon mówił, że poeci, w ogóle twórcy nie powinni być w państwie dlatego, że mają zbyt wielką wrażliwość… a może chciał być jedyny… hehe… rzeczywiście… zbyt kochamy życie… i dlatego smagają nas biczami po twarzach, po plecach… oczywiście najwięcej ran ma serce. Fakt, że podatni jesteśmy na skrajności… gwałtownie wpadamy w sidła miłości i stany euforyczne… upadamy i podnosimy się, jesteśmy odbiciem naszych czasów, frustracji, radości i w ogóle emocji międzyludzkich… ale dzięki temu możemy tworzyć, bo w nas tkwi myślowidzenie, tylko ciężko znoszą to nasi bliscy… Z zespołem jeździmy po świecie. Mamy wspaniałych ludzi wokół siebie, którym za to jesteśmy wdzięczni. Wierzą w nas i dzięki temu możemy dalej płynąć na odysowej tratwie. So… nun kia mas… my brother… nun kia mas don’t worry… everything s’gonna be all right.

Muzyka reggae jest popularna w Grecji?
Bardzo popularna w tej chwili, co widać u naszych przyjaciół z Soul Fire. To obecnie zespół numer jeden w Grecji, choć mi troszkę brak w nich greckości na scenie, ale może jeszcze nie nadszedł czas. Więcej greckości ma np. zespół Locomondo z Aten. Odbywają się cykliczne SoundSystemy, pływa reggaeowy statek-kruaziera w Salonikach, są dubmasterzy, jak Profesor Skank. Jest festiwal w Asprowalcie organizowany przez RastaVibe. Choć wydaje mi się, że tu w Polsce jesteśmy bardziej do przodu hehe. No i takich stron-portali jak Wasza nie ma jeszcze.

A jak wyglądało Twoje spotkanie z reggae?
W Grecji od zawsze Bob Marley był popularny. Często puszczano go w lokalach. Pierwsze nagrania reggae dostałem jak miałem 9 lat, od moich sióstr, które uwielbiały Bee Gees. Jakoś wpadły im w ręce kasety i mi je dały. Był tam Eddy Grant, Jimmy Cliff… I tak się zaczęła moja wielka miłość do tej muzyki, która jednoczy serca, dusze… no i ciała ludzkie. Potem były inne płyty, koncerty. Ale do dziś za guru uważam Burning Speara. Każdą jego płytę przeżywałem głęboko. Najdłużej słuchałem chyba Dry & heavy, czy Marcus Garvey… Dzisiaj młodzi mają dostęp do każdych nagrań dzięki internetowi. My czekaliśmy na niektóre nagrania miesiącami… latami, np. na płytę Ijahmana “Africa“, czekałem 4 lata. Płyty Black Uhuru “Dub Factor“, “Iron Storm Dub“ czy Petera Tosha “Mama Africa“ ściągałem ze Stanów. The Congos w Polsce byli w ogóle niedostępni. Jaką radość miałem, gdy w Atenach udało mi się dostać kultową płytę “Protest“ Bunny Wailera. Wyobraź sobie jak przeżywamy obecnie koncerty gwiazd reggae. Z Maleo płakaliśmy na Misty in Roots… na Burning Spearze klęczeliśmy z chłopakami z zespołu…

O Twojej płycie “Great Return“ sporo się mówiło i pisało w mediach.
Płyta bez echa nie przeszła, jesteśmy bardzo zadowoleni. Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że płyta zmieniła podejście do życia niektórych ludzi, a „Judgment day” wciąż druzgocze. Mam nadzieję, że każdy będzie mógł spojrzeć w głąb siebie słuchając nas. No ale przed nami zima… i jeśli wiatry będą pchać nasze żagle dalej, to kochani… oczekujcie dalszych kart z podróży. Jah bless!

Dziękuję za rozmowę.

RASTA ROOTS REGGAE

więcej: http://www.rasta-roots-reggae.strefa.pl/ares.html

db