O polskim wariancie literatury środkowoeuropejskiej

Bar Sarmacja na peryferiach. O polskim wariancie literatury środkowoeuropejskiej

Użytkownik Obrazek użytkownika Culture.pl Culture.pl

W jednym z felietonów poświęconych wystawie „Mit Galicji” pisarz Miljenko Jergović, Bośniak pochodzenia chorwackiego, urodzony w Sarajewie, a mieszkający w Zagrzebiu, pisze: „Andrzej Stasiuk jest pisarzem mojego świata”. Dlaczego uznał autora z odległego kraju, tworzącego w nieznanym mu języku za przedstawiciela swojego świata? Co to jest za świat? Definicji zapewne należy szukać, ostrożnie, w skrzyżowaniu geografii i historii poprzez takie określenia, jak Europa Środkowa, Międzymorze czy Trójmorze. Precyzja jest tu raczej niemożliwa, a Europy Środkowej możemy poszukiwać tylko metodą kolejnych przybliżeń.

 

Andrzej Stasiuk, "Wschód", fot. materiały prasowe
Andrzej Stasiuk, „Wschód”, fot. materiały prasowe

Najprościej można powiedzieć, że Europa Środkowa to kraina, która leży w środku, czyli między Wschodem a Zachodem – jest to niedokładna definicja geograficzna, ale mówiąca coś o przestrzeni naszej wyobraźni. Gdzie kończy się Zachód, a zaczyna Wschód? Środek jest łatwiejszy do uchwycenia. Tu od razu przychodzi na myśl Słowacja, Czechy, Węgry i Rumunia. Obecność krajów bałkańskich w tym zestawieniu nie wzbudza kontrowersji. Status krajów północnych jest trudniejszy do określenia, bo nie są one objęte tradycją Austro-Węgier, które były spoiwem administracyjno-kulturowym tego dziwnego regionu. Czy na północ od Galicji to jeszcze Europa Środkowa, czy może już Wschodnia albo jeszcze inna? Co ma wspólnego z Serbią Estonia, środkowa Ukraina albo Kaszuby?

Odpowiedź podsuwa Ziemowit Szczerek, który dla opisu tej części świata, zwanej przez niego Międzymorzem, używa metafory pasa planetoid, zawieszonych między orbitą Marsa i Jowisza: mnóstwo drobnych elementów, które nie potrafią scalić się w jeden byt, gdyż znajdują się w polu działania dwóch silnych pól grawitacyjnych, czyli Wschodu i Zachodu. W skomplikowany sposób nieustannie oddziałują one jednak na siebie, nie pozwalając wchłonąć się żadnej ze stron. Istota i sens tego oporu wydają się kluczowe.

Literatura Europy Środkowej – czy istnieje

Angelus, fot. materiały prasowe
Angelus, fot. materiały prasowe

Bolączki związane z geograficzno-symbolicznym umiejscowieniem Europy Środkowej znajdują swoje odzwierciedlenie w literaturze. Czy istnieje literatura charakterystyczna dla tego regionu? Z pomocą przychodzi nam Literacka Nagroda Europy Środkowej „Angelus”. W tym roku przyznano ją już po raz dwunasty.

Instytucja ta ma wskazywać najważniejsze środkowoeuropejskie książki. Literatura jest tu rozumiana szeroko – obok klasycznych gatunków kwalifikują się tu także teksty z pogranicza eseju, biografistyki czy literatury faktu. Wybór zarówno konkretnych pozycji, jak i obszarów kulturowych, z których pochodzą, jest do pewnego stopnia arbitralny. Andrzej Zawada, wieloletni członek jury Nagrody, pisał kiedyś: „jakiś wątek łączący wszystkie utwory zgłaszane do nagrody niewątpliwie istnieje, przewija się przez już prawie pięćset książek, które od roku 2006 przeczytało jury”. Zdaniem Zawady tym wątkiem jest złożona, wielowarstwowa tożsamość, którą można próbować zrozumieć wyłącznie poprzez literaturę.

Angelus a sprawa polska

Jak na tym tle rysuje się polska literatura? Nie tylko idea nagrody Angelus zrodziła się w Polsce, we Wrocławiu, ale też polskie pisarki i polscy pisarze od samego początku są silnie obecni w corocznych nominacjach. W sumie w ostatnich pięciu latach pojawiło się aż 16 polskich nominacji (na 35 ogółem). Co znaczące, do tej pory lauru nie otrzymał żaden Polak. Czy prawie połowa nominacji dla polskich autorów oznacza, że polska literatura jest nasączona środkowoeuropejskim duchem w stopniu ponadprzeciętnym? Otóż nie do końca.

Wiesław Myśliwski, "Ostatnie rozdanie", fot. materiały prasowe
Wiesław Myśliwski, „Ostatnie rozdanie”,
fot. materiały prasowe

Podstawowe spoiwo, o którym mówił Zawada, czyli problem tożsamości – niejednostkowej i egzystencjalnej, ale tej warunkowanej przez historie i geografię – pojawia się u nas rzadko. Jeżeli w literaturze polskiej i tłumaczonej na polski wychodzimy poza granice naszego kraju, to prawie cała uwaga koncentruje się na napięciach między Europą wschodnią a zachodnią, rzadko zerka się zaś w innych kierunkach. Dlatego wiele z nominowanych tytułów jest przyporządkowywanych do nurtu środkowoeuropejskiego nieco na siłę. Tak było w przypadku choćby „Ostatniego rozdania” Wiesława Myśliwskiego (gdzie kluczowy jest aspekt tożsamości głównego bohatera, jednak jego rozterki mają przede wszystkim charakter egzystencjalny, kontekst polityczno-geograficzny jest najwyżej na drugim planie), „Włoskich szpilek” Magdaleny Tulli (w których pojawia się wątek podwójnej tożsamości narratorki, jednak rozpostartej między Warszawą a Mediolanem) czy „Dziennika” Jerzego Pilcha (który od czasu do czasu okrasza swoje notatki elementami typowymi dla literatury środkowoeuropejskiej, jak choćby wątek skomplikowanej historii Śląska Cieszyńskiego – główna uwaga koncentruje się jednak na indywidualnych problemach). Warto zatem pokusić się o definicję specyficznie polskiej wariacji na temat środkowoeuropejskiej literatury i pokrótce przyjrzeć się jej najważniejszym twórcom.

Bar Sarmacja

Olga Tokarczuk, "Księgi Jakubowe", fot. materiały prasowe
Olga Tokarczuk, „Księgi Jakubowe”,
fot. materiały prasowe

Literatura, która traktuje polski krajobraz kulturowy jako część środkowoeuropejskiej całości, siłą rzeczy poświadcza eklektyczną naturę naszej rzeczywistości. Homogeniczna wizja świata, którą u nas trzeba czasem przełamywać, jest czymś obcym w inny krajach regionu, gdzie nawarstwienie i spiętrzenie różnych tradycji, języków czy religii jest tak duże, że nawet zwolennicy „separacji kulturowej” nie są w stanie rozplątać tego węzła. Z racji rozmaitych XX-wiecznych zawirowań historycznych Polska dąży do jednolitości pod względem językowym, religijnym czy etnicznym, co w naszej części świata wydaje się wyjątkowe. Monumentalne „Księgi Jakubowe”Olgi Tokarczuk wzbudziły tak dużo kontrowersji właśnie dlatego, że wbiły się klinem w narodową fantazję na temat „polskich Kresów”, chociaż autorka ograniczyła się głównie do rekonstrukcji historycznych realiów (oczywiście przepuszczonych przez świetny literacki filtr) XVIII wieku. Podobnie jak w poprzednich powieściach osadzonych na Ziemiach Odzyskanych, Tokarczuk przypomina rozmaite tradycje kształtujące niegdyś polską rzeczywistość, uświadamiając, jak bardzo jest ona skomplikowana.

Ziemowit Szczerek, "Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian", fot. materiały promocyjne
Z. Szczerek, „Przyjdzie Mordor i nas zje,
czyli tajna historia Słowian”,
fot. materiały prasowe

O ile autorka „Biegunów” dokonuje literackich odwiertów, dzięki którym odkrywamy, że pod homogeniczną skorupą polskości buzują liczne środkowoeuropejskie nurty i prądy, o tyle Ziemowit Szczerek skupia się przede wszystkim na tym, co tu i teraz. W „Przyjdzie Mordor i nas zje” dokonuje wiwisekcji polskości przez pryzmat relacji z Ukrainą, demaskując paternalistyczne i kolonialne zapędy, czego świetnym przykładem jest rozmowa głównego bohatera z właśnie poznaną w pociągu Ukrainką. Tłumaczy mu ona, że Polacy tak chętnie podróżują do jej ojczyzny, gdyż to jedyne miejsce w Europie, gdzie mogą poczuć się lepsi, czym leczą swoje liczne kompleksy.

Dużo ciekawsza dla problematyki środkowoeuropejskiej wydaje się jednak jego druga książka, czyli „Siódemka”, która jest zapisem podróży przez rzeczywistą i fantazmatyczną przestrzeń naszego kraju. Niczym Wyspiański XXI wieku Szczerek konfrontuje nas z narodowymi upiorami, których nie chcemy oglądać, więc spychamy je w głąb nieświadomości.

Bohater powieści jeszcze na początku swojej odysei przez polskie jądro ciemności trafia na Bar Sarmacja, który jego zdaniem stanowi najczystszą emanację kultury tej ziemi: „prosta, pustaczana buda pojechana kanarkowym tynkiem-barankiem”. Szczerek wbrew pozorom nie szydzi z tej eklektyczno-kiczowatej estetyki. Postawę wyższościowej, wielkomiejskiej pogardy reprezentuje hipsterska grupa „walcząca z szyldozą”, narrator zaś przejawia pewnego rodzaju czułość połączoną z afirmacją i dążenie do akceptacji status quo.

Kluczowe dla Szczerka wydaje się stworzenie opowieści o tej niespójnej przestrzeni, która nadałaby jej nowy sens. Tak jak western uczynił z nudnych i do bólu banalnych pustkowi Środkowego Zachodu Ameryki krainę mityczną, tak u Szczerka Europa Środkowa staje się miejscem fascynującym, ale też zdatnym do symbolicznego zamieszkania dzięki choćby potraktowaniu chaosu architektury i estetyki przestrzeni publicznej jako dominanty naszej kultury. Od zmiany rzeczywistości ważniejsza okazuje się zmiana reguł jej postrzegania. Świetnym tego przykładem (zresztą pochodzącym od Szczerka) jest sukces „Dekalogu” Kieślowskiego we Francji. Pod koniec lat 80. studenci szkół filmowych tego kraju przyjeżdżali do Warszawy, aby podziwiać fascynującą i tajemniczą przestrzeń blokowisk. Stało się to możliwe wyłącznie dlatego, że Kieślowski pokazał im, jak można na nią patrzeć. Szczerek mierzący się z szyldami i zabudowaniami oblepiającymi drogę krajową numer 7, odbanalizowuje i na nowo oswaja to, czego już nawet często nie potrafimy dostrzec.

Nowa prowincja

Konrad Janczura, "Przemytnicy", fot. materiały prasowe
Konrad Janczura, „Przemytnicy”, fot. materiały prasowe

Literatura środkowoeuropejska szczególnie mocno osadzona jest w lokalności i prowincjonalności. Do tego dochodzi nieustanna pograniczność: prowincje, o których tu mowa, są małe i przenikają się w zmienny historycznie sposób. W polskiej literaturze ostatnich lat pojawił się nowy, wyraźny nurt, który przywraca peryferia literaturze, odrzucając jednocześnie mocno już zgrane tradycje romantyczne i sentymentalne. Autorzy tacy jak Konrad Janczura i Weronika Gogola pokazują polską prowincję na nowo – zachowują do niej krytyczny dystans, a jednocześnie podejmują wątki na ogół odruchowo odrzucane.

„Przemytnicy”, debiutancka powieść Janczury, rozgrywa się w niewielkim Lubaczowie położonym w pobliżu ukraińskiej granicy. Młodzi mężczyźni, pozbawieni perspektyw i pomysłu na życie, zatrudniają się u lokalnego „przedsiębiorcy” parającego się przemytem alkoholu i papierosów z Ukrainy do Polski. Ich codzienność jest raczej ponura i monotonna, a Janczura nie stara się na siłę jej ubarwiać. Wskazuje jednak na olbrzymi potencjał literackiego „przemycania” elementów między różnymi światami. Używki można tu potraktować jako metaforę – prawdziwa kontrabanda ma charakter literacki. Janczura wpuszcza do lubaczowskiego świata klasyczne wątki (w miłosnej historii głównego wątku słychać nawet Szekspira), w powrotną stronę przywozi (a wręcz odzyskuje dla nas) proste, ale przejmujące historie z prowincji – opowieści o chłopakach, którzy rozpaczliwie próbują nadać swojemu życiu jakiś sens, ale jedyne, co mają pod ręką to dyskoteki-mordownie, tani alkohol bez akcyzy i gry komputerowe. Mediacja, której dokonuje Janczura, ma zbawienny wpływ dla obu światów.

Weronika Gogola, "Po trochu", fot. materiały prasowe
Weronika Gogola, „Po trochu”, fot. materiały prasowe

Z kolei „Po trochu” Gogoli to nieoczywista mozaika opowiadań o dorastaniu w latach 90. na polskiej, przygranicznej wsi (południowe Podkarpacie). W tle mamy więc transformację, która z tej perspektywy wygląda inaczej, niż w dominującej, „miejskiej” narracji. Autorka bez oporów wydobywa te elementy wiejskiej tradycji, które wydają się jej ważne, np. obrzędowość związaną ze śmiercią, odrzucając inne, szczególnie te opresyjne, np. związane z nierównościami w wychowaniu dziewczynek i chłopców. Główna bohaterka słyszy co chwilę, że czegoś jej nie wypada robić, bo jest dziewczynką – szczególnie z ust starszych kobiet, które są strażniczkami tradycyjnego modelu wychowania. Dziewczynkom ogranicza się także dostęp do sfery sacrum (czy też jej zeświecczonej wersji, czyli polityki). Narratorka Gogoli jednak nic sobie z tego nie robi, gdyż przejęła najważniejsze medium, w pełni ją upodmiotawiające – czyli literaturę. W ten sposób zyskujemy świeże, pozbawione kompleksów spojrzenie na prowincję, która jest zarówno częścią polskiej, jak i środkowo-europejskiej rzeczywistości. W obu książkach bowiem tożsamość narodowa zostaje w dużej mierze odsunięta na dalszy plan, ustępując miejsca innej, jednocześnie lokalnej i ponadnarodowej perspektywie, którą określa przede wszystkim opozycja swój/obcy. Jednak wspólnota (nazwijmy ją postchłopską), która wyłania się w jej prozie, podlega ciągłym renegocjacjom, a jej członkowie snują różne opowieści, które wchodzą w dyskusję ze sobą. Świetnym przykładem jest sposób, w jaki ukazana zostaje transformacja ustrojowa – pojawia się tu całe spektrum głosów, od bezwzględnej krytyki aż po zachwyt nowymi możliwościami konsumpcji. Co ważne, żaden z poglądów nie dominuje, za to wszystkie nieustannie się ze sobą ścierają. Dlatego też obok serialu „Dynastia” i nowych, nieznanych wcześniej smaków lodów mamy tradycyjne śpiewy towarzyszące pracom gospodarczym. Nowe elementy świata wtapiają się w zastaną rzeczywistość, tworząc, jak w kalejdoskopie, coraz to nową jakość.

Trudna pamięć

Monika Sznajderman, "Fałszerze pieprzu.Historia rodzinna”, fot. materiały prasowe
Monika Sznajderman, „Fałszerze pieprzu.
Historia rodzinna”, fot. materiały prasowe

Wątkiem chyba najbardziej rozpowszechnionym w literaturze środkowoeuropejskiej są traumatyczne doświadczenia historyczne. Wiadomo, że bolesne wydarzenia rzadko są w pełni przepracowane czy opowiedziane, i nie do końca włączone w oficjalną pamięć. Dlatego tak ważna jest literatura, która próbuje uporać się z zapoznanymi demonami przeszłości – niedawną taką próbą są „Fałszerze pieprzu” Moniki Sznajderman. Jest to autobiograficzna opowieść o przodkach, którzy mieszkali obok siebie, jednak oddzielał ich nieprzekraczalny mur obojętności. Po żydowskiej gałęzi rodziny Sznajderman zostały niemal wyłącznie wspomnienia oraz przypadkiem ocalałe artefakty – jedne i drugie autorka pieczołowicie nam prezentuje. Z kolei druga strona – ziemiański ród z Lubelszczyzny – pokazana jest jako przykład trudnej do oswojenia postawy. Chodzi o brak zainteresowania losem eksterminowanych Żydów, którzy, jak pisze Sznajderman, dzielili z nimi ojczyznę przez wiele stuleci. Ta próba zmierzenia się z bolesnym dziedzictwem wpisuje się we wspólnotę „skrwawionych ziem”, jak naszą część Europy nazywał Timothy Snyder.

Wspólnota rozbitego mitu

Wróćmy do Jergovicia i pytania o to, co to znaczy, że Andrzej Stasiuk jest pisarzem jego świata. Co ciekawe, środkowoeuropejska tożsamość patrona tej literatury jest wynikiem świadomego wyboru (podobnie jak „przeprowadzka na Wschód”, która zapewne rozpoczęła się wraz z książką o znaczącym tytule… „Wschód” z 2014 roku). Ten świat Stasiuk chyba najlepiej opisał w powieści „Taksim”. Mamy tam do czynienia z przestrzenią pozbawioną granic, w której płynnie zmieniają się języki i państwa, granice właściwie nie istnieją, a nazwy własne, niczym u Prousta, służą niemal wyłącznie pobudzaniu wyobraźni. To kraina, w której bohaterowie czują się u dobrze, bo rozpoznają swojskie dźwięki, smaki i zapachy. Tylko drobne różnice, takie jak inny kolor banknotów, dodatkowa belka na krzyżu czy rodzaj alkoholu, który odruchowo zamawia się w karczmie, pozwalają poczuć, że jest się w drodze. Pojawiające się wrażenie obcości jest subtelne, niemalże nieodczuwalne. Jesteśmy u obcych, choć nie ruszamy się z domu. Podobne doświadczenie relacjonuje Szczerek jako narrator „Międzymorza”.

Ziemowit Szczerek, "Międzymorze", fot. materiały prasowe
Ziemowit Szczerek, „Międzymorze”,
fot. materiały prasowe

Gdy dopytałem Jergovicia, na czym polega wspólnota jego i Stasiukowego świata, odparł, że chodzi o krainę zbudowaną na micie przechowanym w literaturze, opowieściach i symbolach. Ten mit, o genezie prawdopodobnie austro-węgierskiej, dziś już oderwał się od źródła. Inny mieszkaniec tego świata, Bruno Schulz, powiedziałby, że roztrzaskał się i zostały nam po nim wyłącznie fragmenty. Nie ma w tym jednak żadnej melancholii ani nostalgii – wręcz przeciwnie. Mit Europy Środkowej, który utracił swoje silne fizyczne oraz metafizyczne umocowanie pochodzące z XIX-wiecznych snów o potędze, czyli austro-węgierskiego marzenia o wielonarodowym i jednocześnie uniwersalnym imperium, staje się dużo ciekawszy, ale i przyjaźniejszy. Przede wszystkim dlatego, że daje się na nowo formułować, tworząc podstawę pod nowe działania, dla których literatura będzie tylko (albo aż) punktem wyjścia. Najlepszym tego przykładem są dzieła wymienionych tu autorów, starających się widzieć Polskę w siatce relacji z sąsiadami. Wejście w tę przestrzeń to szansa na spojrzenie na samych siebie z boku. Jak bohaterowie „Taksima” albo podróżujący po „Międzymorzu” – możemy zataczać coraz szersze kręgi, coraz bardziej zanurzać się w obcym świecie, mając cały czas przypiętą linę bezpieczeństwa. To wreszcie rezerwuar wątków, pomysłów i doświadczeń, które są nam przecież bliskie, choć często wolimy udawać, że jest odwrotnie.

Ján Púček, wybitny pisarz środkowoeuropejski pochodzenia słowackiego, na pytanie o sensowność dziwnego projektu Europy Środkowej, odpowiedział, że dzięki niemu możemy poczuć się w mniej samotni w naszych małych, trawionych melancholią ojczyznach. Nawet jeśli mielibyśmy zyskać tylko tyle, to i tak dużo.

Autor: Michał Sowiński, listopad 2017

Maciej Płaza,

Nurt wiejski prosperuje dziś całkiem dobrze. Na literackiej mapie coraz wyraźniej zaznaczają się…

CZYTAJ DALEJ »ABOUT: NURT WIEJSKI WE WSPÓŁCZESNEJ PROZIE

Kolaż okładek

Tworzą godną uwagi, ciekawą poznawczo literaturę. Na myśl przychodzą nazwiska Julii Hartwig, Olgi…

CZYTAJ DALEJ »ABOUT: 10 KSIĄŻEK POLSKICH PISAREK, KTÓRE WARTO TŁUMACZYĆ