Esej o Grzegorzu Tomczaku na łamach rocznika kulturalnego „Piosenka”
Właśnie ukazał się 10 numer redagowanego przez Jana Poprawę, a wydawanego przez Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu rocznika kulturalnego „Piosenka”. Na stronach 158 -163 został opublikowany esej Marii Duszki o bardzie Grzegorzu Tomczaku „Ja to mam szczęście”. Pismo jest dostępne w wersji papierowej, w wersji pdf pod poniższym linkiem: https://muzeumpiosenki.pl/pliki/publikacje/piosenka2022.pdf
A poniżej nieco dłuższa wersja, która powstała już po oddaniu eseju do publikacji na łamach „Piosenki”
Maria Duszka
JA TO MAM SZCZĘŚCIE
[…] jest to jeden z najbardziej czarujących ludzi, jakich spotkałem w życiu. Jest spokojny, ułożony, czasem mądry jak sowa, czasem naiwny jak pisklę. Jest świetnym autorem poetyckich piosenek. Tylko niektóre z nich zyskały popularność, głównie dlatego, iż włączyła je do repertuaru Maryla Rodowicz. Tymczasem te – i inne – piosenki najpiękniej (nie uchybiając niczym Maryli) brzmią w skromnym wykonaniu autora. Tomczak śpiewa je bez egzaltacji, bez ozdobników i upiększeń, niemal ascetycznie. I właśnie w tej interpretacji wyłazi na wierzch wrażliwość poety, bogactwo jego skojarzeń (głównie kulturowych, jak na mola książkowego przystało) […].Grzegorz jest postacią wyjątkową jeszcze z innego powodu. Niewielu znam ludzi, którzy w równie małym jak on stopniu umieli zadbać o swoje interesy.[1] – napisał przed laty o Grzegorzu Tomczaku znany krytyk muzyczny Jan Poprawa.
Grzegorz Tomczak urodził się 27 maja 1954 r. w Gnieźnie. Jest poetą, autorem tekstów piosenek, kompozytorem, bardem. Debiutował w 1979 r. na XVI Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie. Otrzymał wówczas główną nagrodę (ex aequo ze Zbigniewem Książkiem i Grupą B-Complex). Brał udział w koncercie „Zakazane piosenki” podczas Festiwalu Piosenki Prawdziwej w Gdańsku w 1981 r. Począwszy od 1979 r. wielokrotnie występował na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, między innymi w 1995 r. w koncercie „Kraina Łagodności” w reżyserii Janusza Deblessema. Na Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Autorskiej OPPA w 1999 r. otrzymał nagrodę publiczności za piosenkę „Idąc, zawsze idź”.
Od połowy lat osiemdziesiątych współpracował z największymi gwiazdami polskiej estrady. Jego piosenki śpiewali między innymi Maryla Rodowicz, Anna Treter, Andrzej Zaucha, Zbigniew Wodecki, Ryszard Rynkowski. Pisał teksty do muzyki Zbigniewa Górnego, Janusza Grzywacza i Jana Hnatowicza.
Wydał sześć autorskich płyt: „Ja to mam szczęście”, „Miłość to za mało”, „Piosenki ważne i najważniejsze”, „Opowieści o kobietach”, „Opowieści o mężczyznach” i „Tequila i sól”. Te trzy ostatnie krążki zostały nagrane wspólnie z Iwoną Loranc. Duetowy utwór „Szukałem cię wśród jabłek” dotarł w 2009 roku do pierwszego miejsca na Liście Przebojów Radiowej Trójki i gościł tam przez 18 tygodni.
Jest członkiem Rady Artystycznej Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. W 2004 r. został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi nadanym przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
GNIEZNO – POZNAŃ – DOPIEWO
Grzegorz Tomczak tak wspomina rodzinne miasto: Gniezno, to miejsce moich urodzin. To czas mojego szczęśliwego dzieciństwa. To w Gnieźnie poznawałem świat, pobierałem pierwsze nauki – i w szkole, i na podwórku, tak – podwórko było równie ważne. Miałem przyjemność chodzić do nowej tysiąclatki wybudowanej w ramach peerelowskiej akcji „Tysiąc szkół na tysiąclecie”. A nasza polonistka, pani Alodia, nauczyła nas pisać, czytać, myśleć. Zachęcała do czytania książek. Skutecznie! Do tej pory jestem jej wdzięczny. Za wszystko. Potem liceum, rozmowy przy herbacie w empikowej czytelni i przyjaźnie na zawsze. Gniezno, to moje dzieciństwo i młodość, pierwsze miłości. Więc jak tu nie kochać Gniezna?
Musiał jednak opuścić ukochane miasto, kiedy rozpoczął studia na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Poznań, to już studia polonistyczne, wynajmowane kwatery, a potem – już z żoną i synkiem – wynajmowane kawalerki. Po studiach przez dwa lata pracowałem jako nauczyciel języka polskiego. Nie czułem się komfortowo w tym zawodzie. Ale udział i główna nagroda na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie w 1979 r. sprawiły, iż stanąłem przed wyborem: albo prowadzenie lekcji czyli pewna, spokojna praca etatowa, albo pisanie i wykonywanie piosenek. Miałem świadomość, że to niepewna, stresująca praca na umowę. Wybrałem jednak to drugie. I nigdy nie żałowałem. W Poznaniu mieszkałem trzynaście lat. To tu wkroczyłem w dorosłość. Poznań, to ważny etap w moim życiu. Luzacko piękny.
Jednak Dopiewo, gminna wioska pod Poznaniem przebiło wszystko. Mieszkam, żyję tu już 36 lat. I tu już pozostanę. Bo ludzie życzliwi, bo wolniej się tu żyje, bo spokój, wyciszenie, dużo zieleni, a do Poznania blisko. Właśnie tu – z nieznanych mi boskich wyroków – moje dorosłe życie znalazło swoją bazę. I jak tu nie kochać takiego miejsca?
Gniezno, Poznań, Dopiewo – wszystkie trzy miejscowości miały i mają znaczące miejsce w moim skołatanym sercu. Bez nich nie byłbym tym, kim jestem. – twierdzi bard.
Wśród przodków Grzegorza byli ludzie obdarzeni talentem muzycznym. Nie rozwijali go jednak zanadto.Rodzice posłali przyszłego barda do Podstawowej Szkoły Muzycznej w klasie fortepianu. Ćwiczenia pasaży nie były jego ulubionym zajęciem. Ale z czasem trafiła się możliwość wyboru.
Mój tato grywał na skrzypcach. Pamiętam taki zamglony obraz, bo byłem wtedy bardzo malutki. A potem pewnie skrzypce poszły w kąt, bo trzeba było się mierzyć z gomułkowską rzeczywistością. Pamiętam też stryja grającego na fortepianie – i to boogie-woogie! Ale to tylko tak rodzinnie, przy imieninach.
Wszystko zaczęło się od gitary, którą rodzice kupili – nie wiedzieć czemu – mojemu starszemu bratu. Ale on do tej gitary jakoś nie zapałał wielką miłością. Ja wręcz przeciwnie. Może dlatego, że „robiłem” jeszcze podstawową szkołę muzyczną i nie lubiłem ślęczenia nad fortepianowymi pasażami, zwłaszcza, gdy koledzy szli grać w piłkę. Teraz, z perspektywy czasu, dziękuję rodzicom za tę muzyczną wiedzę. A miałem wtedy 10/11 lat. Do tego okazało się, że sąsiad gra na gitarze i może mnie paru chwytów nauczyć. Pamiętam, że byłem bardzo sumienny w ćwiczeniach, bardziej niż w pasażach. Nie ćwiczyłem tylko wtedy, kiedy twarde, druciane struny poprzecinały mi opuszki i trzeba było przeczekać do zagojenia. Ale warto było. Choćby po to, by zostać własnym akompaniatorem. Aby właśnie gitara była sprawnym narzędziem przy komponowaniu, przy konstrukcji linii melodycznej i harmonii.
A pisanie tekstów piosenek, to znacznie późniejsza sprawa. Cóż, w liceum każdy pisze wiersze, ale to pomińmy. Na polonistyce, wiadomo, trzeba dużo czytać – więc czytałem. Prozę, dramat, poezję. Bo – moim zdaniem – żeby zacząć pisać, trzeba najpierw osiągnąć pewien stan oczytania. Podobnie, jak przy komponowaniu pewien stan osłuchania jest, myślę, niezbędny. I już (dopiero?) na studiach zacząłem oprawiać muzycznie wiersze Barańczaka i Czechowicza. Oczywiście, były to wtedy mniej lub bardziej trafne oprawy. Ale już pod koniec studiów wiersze poetów mi nie wystarczały. Z czasem doszedłem do wniosku, że chciałbym mówić o postrzeganiu świata swoim słowem, swoim własnym językiem Ale nie w wierszach. W piosence. Lecz tu pojawiało się uporczywe pytanie: czy naprawdę mam coś do przekazania i czy mój przekaz zainteresuje kogokolwiek? Główna nagroda na Studenckim Festiwalu Piosenki w 1979 roku przekonała mnie, że jednak mam coś do powiedzenia. Że moje piosenki zgadzają się z wrażliwością całkiem sporej grupy odbiorców. Więc stałem się śpiewającym autorem, bardem, tekściarzem. I tak to trwa do dziś. A skoro mówimy o pewnych umiejętnościach otrzymanych od Stwórcy, o jakimś talencie, to myślę, że on sam nie wystarcza. Trzeba go sporą dawką pracy doskonalić i doskonalić. A i tak to zawsze będzie za mało. Ech, gdybym w wieku lat trzydziestu miał tę świadomość, którą teraz posiadam… Ale to i tak człowiek zawsze będzie gonił króliczka. I niech tak zostanie.
Grzegorz Tomczak chętnie wymienia swoich idoli z czasów młodości:
Teraz to… bo ja wiem. Myślę, że idoli się ma, gdy jest się młodym człowiekiem. A może się mylę? Gdy ja byłem młody, to wiadomo: The Beatles! Grupa, która całkowicie wyznaczyła nową drogę muzyce popowo-rockowej. Potem Bob Dylan, Scott Mackenzie, Don McLean, Melanie Safka.
A na naszym podwórku, gdy byłem młodzieńcem, to Skaldowie, ale i Dżamble z Andrzejem Zauchą. To Marek Grechuta i Ewa Demarczyk. I cała grupa innych znakomitych wykonawców.
O współcześnie promowanych w mediach głównego nurtu utworach wypowiada się z właściwą sobie delikatnością:
Jak wiadomo, piosenka piosence nierówna. Są piosenki artystyczne, literackie, ale są też piosenki taneczne, gdzie tekst składa się z jednego powtarzanego wersu, najchętniej w języku angielskim: „Be my lover”, a muzyka z rytmicznego bitu i dudnienia basu. To też jakby jest piosenka. Ale ja się na tym nie znam, więc nie powinienem zabierać głosu.
Gdy pytam barda, czy uważa, że tworzenia piosenek można się nauczyć, czy są jakieś reguły, zasady, które ktoś mu przekazał, odpowiada:
Hm, dobre pytanie. Jak już powiedziałem, osłuchanie i oczytanie to rzecz, moim zdaniem, najważniejsza. Podstawowa. Jeśli młody umysł już od dziecka napełniony jest setkami piosenek, jeśli słyszy się tyle linii melodycznych, zapamiętuje się (w całości lub fragmentach) mnóstwo tekstów, to musi to mieć przełożenie na późniejszą umiejętność pisania, komponowania. Ja do tej pory pamiętam teksty piosenek sprzed ponad 60 lat! Pogwizduję, podśpiewuję sobie utwory – i nasze, i „zachodnie” – jeszcze z tamtych czasów! Bo to były warsztatowo dobre piosenki. Ja na tym się wychowałem, na tym się uczyłem. To jest podstawa. Moja baza.
Oczywiście, można uczyć się pisania piosenek w jakichś szkołach, na jakichś kursach. Ale ja nie potrafiłbym nauczyć kogoś pisania piosenek. Bo tę umiejętność albo się ma, albo nie. W szkołach można to doskonalić. Ale podstawa musi być w nas. I nieskromna myśl, że mam coś do przekazania. Właśnie w formie piosenki.
PRZY KAWIARNIANYM STOLIKU
Są bardowie wędrujący po górach, śpiewający z gitarą przy ogniskach. Inspiruje ich piękno przyrody, otwarte przestrzenie. Grzegorz Tomczak postrzega to nieco inaczej:
Co mnie inspiruje? Życie. Muszę cofnąć myśli do końcówki lat siedemdziesiątych, do „mojego” krakowskiego Studenckiego Festiwalu Piosenki. Bo to właśnie tam zauważyłem dość wyraźny podział tej samej, co prawda, wrażliwości, tej samej ciekawości świata, ale „realizowanej” w dwojaki sposób. Część twórców i wykonawców preferowała odkrywanie świata poprzez wędrówki z gitarą przez góry, lasy, połoniny, wspólne śpiewanie (pięknych skądinąd) piosenek. I to wszystko na świeżym, czystym powietrzu.
Ale byli też twórcy i wykonawcy, którzy preferowali długie, zazwyczaj nocne rozmowy przy kawiarnianym stoliku i przy kieliszku herbaty. Wszechobecnym sporom o imponderabilia towarzyszyły rozważania o sens ludzkiej egzystencji. Wszystko to było nieco naiwne, młodzieńczo intensywne i podlane pseudofilozoficznym sosem. Do tego w oparach papierosowego dymu. Ja należałem do tej właśnie grupy. To środowisko było mi bliskie. Ech, uwielbiałem te nocne rozmowy. Ale one miały też przełożenie na pisane przeze mnie piosenki. Więc śmiało mogę stwierdzić, że to były i są moje inspiracje. Człowiek, jego myśli, wyznawane wartości. Miłość, radosne bycie razem, a potem niespodziewane rozstanie. Bo jeśli miłość, to i zdrada. A świat, a gwiazdy nad nami? A co gwiazdy mają ponad swoimi głowami?
W piosenkach opowiadam niekiedy (choćby na trzech ostatnich płytach) pewne historie kobiet, mężczyzn. Sam je wymyślam, kreślę postaci; nawet się z nimi zaprzyjaźniam. A ponieważ swego czasu zakochałem się w portugalskim fado, w tym podejściu do życia, w spokojnym przyjęciu przeznaczenia, to i moje opowieści takie są. Nie kończą się zbyt szczęśliwie. Ale to nie jest smutek. To jest saudade. Czułe pogodzenie się z tym, co nastąpiło. Choć zawsze pozostanie tęsknota za tym, co przeminęło, skończyło się. Albo właśnie przemija. Tak. Nawet i na mnie już to fado i saudade przeszło – ta wieczna tęsknota za czymś, tylko nie wiadomo za czym.
Bez wątpienia największym przebojem Grzegorza Tomczaka stała się piosenka „Tango na głos, orkiestrę i jeszcze jeden głos” w wykonaniu Maryli Rodowicz. Kto nie zna jej refrenu zaczynającego się od słów: „Ja to mam szczęście…”? Autor napisał ją w okresie transformacji politycznej. Jak wielu spośród nas, był wówczas pełen wiary i nadziei. Jednak w ostatnich latach, jak sam uważa, refren piosenki brzmi gorzko, sarkastycznie. Bard tak wspomina okoliczności powstania tego utworu:
„Tango na głos, orkiestrę i jeszcze jeden głos” – to tytuł oficjalny, zarejestrowany. Niepotrzebnie taki długi, więc przy tej piosence, używa się również krótszego: „Ja to mam szczęście”. Napisałem tę piosenkę pod wrażeniem zmian czerwcowych 1989 r. Wtedy, jak ogłoszono, skończył się komunizm i zaczęliśmy drogę ku demokracji. Moja radość z dokonań pana Wałęsy, pana Mazowieckiego i nas wszystkich, zaowocowała właśnie tą piosenką. Bo byłem wtedy dumny, że mieszkam w Polsce. Wolnej Polsce.
Mam świadomość, że piosenka ta mogłaby nie zaistnieć w szerszym obiegu, gdyby nie Maryla Rodowicz. To ona po nią sięgnęła i – mówiąc potocznie – spopularyzowała. Dzięki niej i późniejszym wersjom równie zacnych wykonawców, „Ja to mam szczęście” stało się, na forum ogólnokrajowym, piosenką znaną. Ale też dała, szczególnie teraz, znać o sobie jej niejednoznaczność. Okazuje się, że każdy może, ma takie prawo, publicznie cytować fragment „Ja to mam szczęście, że w tym momencie żyć mi przyszło w kraju nad Wisłą”. Nawet ten, z którego poglądami, autor piosenki całkowicie się nie zgadza.
No cóż – piosenka ma to do siebie, że napisana, nagrana, wyemitowana i wypuszczona w świat, nie należy już do autora. Chodzi własnymi ścieżkami. Żyje swoim życiem. Nie zawsze takim, jakim by autor chciał. Zdarza się. Przypomnijmy fragmenty tej piosenki:
Było ciemno
Więc niewiele sam widziałem
I pamiętam też niewiele
Było ciemno
Wiem że z pochyloną głową stałem
Tak jak stoi się w kościele
A więc stałem nie widziałem
Było ciemno lecz słyszałem
Wciąż ten głos ten głos ten głos (…)
Ty to masz szczęście
Że w tym momencie
Żyć ci przyszło
W kraju nad Wisłą
Ty to masz szczęście (…)
Na nagranym w 2000 r. albumie „Ja to mam szczęście” znalazła się piękna, nostalgiczna piosenka „Ukraina jest zielona”. Podejrzewałam, że może przodkowie Grzegorza wywodzą się z Kresów. Okazało się jednak, że to rodzice jego żony mają wschodnie korzenie.
Wiem, że teraz w modzie jest mieć kresowych przodków. Ale ja nie mam. Jestem z typowej gnieźnieńskiej mieszczańskiej rodziny. Typowy Wielkopolanin. Aczkolwiek do Krakowa ciągnęło mnie kiedyś jak misia do miodu. Nie dociągnęło. I dobrze. Bo tam, jak śpiewa poeta, dla serca nieszczególne jest powietrze. Natomiast poprzez teściów miałem kontakt z Kresami. Bo oni właśnie stamtąd. Teściowa z położonego na Litwie Iwia, a teść spod Stryja – z okolic Kochawiny, Hnizdyczowa w Ukrainie. To właśnie opowieści teścia były imperatywem do napisania piosenki „Ukraina jest zielona”. Czułem wtedy, że jestem i jemu, i wszystkim przesiedleńcom to winien. Pamiętam, że teść – co wkurzało teściową – na wiśnie mimowolnie mówił „wiszni”, a na cebulę „cebulji”. Byłem tym zauroczony. Co jeszcze bardziej wkurzało Stasieńkę. – z uśmiechem wspomina bard.
Oto fragmenty piosenki „Ukraina jest zielona”:
Już wspomnienia uleciały
Aż za góry hen
Zwiędły zbladły poszarzały
Jak weselny tren
Uleciały tak jak trzeba
Na zielone łąki nieba
Choć brakuje ich to jedno wiem
Ukraina jest zielona
W dole i na nieboskłonach
Od Prypeci aż po Lwów
Boże jakbym chciał tam pojechać znów (…)
Niech wspomnienia tak jak trzeba
Razem z deszczem spłyną z nieba
I ostudzą żar gorących głów (…)
W 2003 r. liryczny bard został zaproszony do współpracy przez powracającego na scenę Zenona Laskowika. Początkowo była to formacja Kabareciarnia, a teraz to reaktywowany Tey.
Od powrotu Zenona Laskowika na kabaretową scenę, mam przyjemność współpracować z nim. Początkowo, ja liryk, musiałem się uczyć kabaretowego rzemiosła. Solidnie uczyć. Ale ponieważ nauczyciela miałem znakomitego, więc już po kilku latach zacząłem łapać rytm, kabaretowe bycie i obycie na scenie. Wiem jedno – kabaret to poważna sprawa. Trudna rzecz. Powiedział ktoś, że to najtrudniejsza ze sztuk. Bo natychmiast weryfikowalna. Po 19 latach, całkowicie się z tym zgadzam.
DWIE ŁYŻECZKI
Bardowie wiodą zwykle nieuporządkowane, chaotyczne życie. Nałogi, rozwody, romanse, kilka żon, wiele muz… Niektórzy o tym milczą, a niektórzy wręcz się szczycą bujnością swego żywota. U Grzegorza Tomczaka jest inaczej – od ponad 40 lat w jego piosenkach pojawia się ta sama żona.
Mniej więcej w połowie lat osiemdziesiątych nagrałam sobie na kasetę magnetofonową nadawany w radiu koncert poezji śpiewanej, który zaczynał się „Niebieską piosenką”. Bard napisał ten utwór w młodości. Jak widać, już wtedy nie wyobrażał sobie życia bez żony – zarówno na tym jak i na tamtym świecie:
Kto wstawi się za nami
U Pana co drogami
Krętymi każe iść
Kto nas usprawiedliwi
Gdy Pan się będzie dziwił
Że to już właśnie my
Ja wstawię się za tobą
I z podniesioną głową
Dziękował będę że
Pan dał mi właśnie ciebie
W radości i w potrzebie
Na lepsze i na złe
A ty choć powiedz słowo
Że zawsze byłem z tobą
Bo chciałem tak i już
I razem chleb jedliśmy
I równym krokiem szliśmy
Wśród wichrów pośród burz
Ty wciąż mnie ratowałaś
Za rękę mnie trzymałaś
Gdy z drogi chciałem zejść
A ja otuchy krople
Gdy oczy miałaś mokre
Nieraz musiałem nieść (…)
„Niebieska piosenka” powstała dość dawno, będzie już chyba ze czterdzieści lat! To bardzo osobisty, prywatny utwór, który jednak stał się powszechny, popularny – oczywiście, w tej swojej niszowej przestrzeni. Piosenka okazała się ważna w kręgu ludzi zakochanych, nowożeńców. Ileż to razy słyszałem opowieści o tym, że ktoś gdzieś przy ognisku lub na imprezie zagrał i zaśpiewał „Niebieską…” ściągając na siebie spojrzenie i uwagę pięknej, wrażliwej dziewczyny. Kobiety, która później została jego żoną. I są do dziś razem. Szczęśliwi. Nie ukrywam, że miło mi, iż poprzez moją piosenkę zawiązało się trwałe uczucie. Niech trwa. Bo u mnie trwa. Przez całe moje dorosłe życie udało mi się przejść z jedną, wciąż tą samą i na nowo odkrywaną kobietą. I za to Stwórcy dziękuję. Za codzienne podsuwanie pomysłów na bycie razem, umiejętności pójścia na kompromis, zażegnania niepokojącej, czy wręcz niebezpiecznej rozmowy. Za czułość. Za dojrzałą już miłość. Oczywiście, to nie oznacza, że przez te 43 lata moje oczy nie dostrzegały innych kobiet. Zwłaszcza w tym fachu. Jasne, że dostrzegały. Ale, na szczęście, udało mi się nie popełnić błędu, o którym śpiewa poeta: „kardynalny błąd, choćby nie wiem co, każdy musi zrobić”. Ja się tego ustrzegłem. – szczerzewyznaje bard.
Niedawno podczas koncertu w prowadzonej przez Leszka Kopcia wrocławskiej Piwnicy Artystycznej „Pod Sowami” Grzegorz Tomczak przeczytał wiersz zatytułowany „List do żony”, w którym podobnie jak „Niebieskiej piosence” planuje ich wspólne życie po życiu:
Kiedy się stanie tak w Boskim planie,
że przyjdzie ostatnią tu wypić herbatę;
żal trochę będzie, mając na względzie
z ziół chińskich ciągnione treści bogate.
Jednak ja wierzę, że tam cud się zdarzy
(bo gdzie, jak gdzie, ale w niebie się zdarza)
i w filiżance, na białej polance,
nadal herbatę mi będziesz zaparzać.
Lecz kiedy wodę na tę herbatę
brać będziesz z czystej, niebiańskiej rzeczki,
pamiętaj, proszę, że w naszym domu
zawsze słodziłem – wsyp dwie łyżeczki.
Grzegorz Tomczak jest aktywny, ale raczej nie snuje planów na daleką przyszłość. Przyjmuje spokojnie to, co niesie życie. Przyznaje, że ono ciągle go zaskakuje:
Tak już jest, że w pewnym wieku człowiek powinien przyhamować trochę z planami. W myśl stwierdzenia: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach”. Na swoim koncie mam sześć wydanych płyt, tomik tekstów piosenek, dwa tomiki wierszy, sporo koncertów i wspólnych duetowych dokonań. Mógłbym już spasować. Ale dlaczego mam nagle nie pisać, nie grać? Sorry, ale myślę, że jeszcze mam sporo do napisania, skomponowania, zaśpiewania, zagrania. Bo tu wiek nie gra żadnej roli. A po drugie, ja czuję się całkiem młodo. Więc niewykluczone, że za rok ukaże się nowa płyta i nowy tomik. Albo nie.
POEZJA ŚPIEWANA ZNAJDUJE NAS SAMA
Grzegorz Tomczak wciąż ma wielu fanów, którzy czekają na kolejne piosenki, płyty, koncerty… Jedną z takich osób jest Katarzyna Sudaj z Trzemeszna, absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Tak opowiada o fascynacji jego twórczością: Moja przygoda z poezją śpiewaną Grzegorza Tomczaka zaczęła się około 2010 r., gdy przyjechał do Trzemeszna z koncertem, który odbył się w kameralnej sali w wyremontowanym kompleksie dawnego kościółka szpitalnego pod wezwaniem św. Łazarza. Wcześniej niewiele o nim wiedziałam i nie znałam jego twórczości. Ale głos, a przede wszystkim interpretacja zachwyciła mnie – wróciłam z dwoma pierwszymi płytami CD „Ja to mam szczęście” i „Miłość to za mało, aby żyć”. Te piosenki towarzyszyły mi podczas pracy nocą albo podczas jazdy samochodem. Był czas, że znałam słowa na pamięć, zresztą i teraz szybko odświeżają się w pamięci. Później było kilka lat przerwy i zachwyt jego twórczością powrócił wraz z nagranymi w duecie z Iwoną Loranc i płytami „Opowieści o mężczyznach” i „Opowieści o kobietach”. A potem album „Tequila i sól”… W każdym tekście piosenki ukryta jest opowieść, każde słowo ma znaczenie. Po latach wracając do tych pierwszych płyt odkryłam, że można te teksty rozumieć inaczej. Przez pryzmat swojego życia i swoich doświadczeń odkrywać w nich nową treść. Jak w wierszu. Czytamy sobą, czytamy chwilą… Nawet przeglądając swoje posty na Facebooku, widzę, że często wracam do słów piosenek Grzegorza Tomczaka. Ciemne chmury, ciężkie, deszczowe, piękne i przetaczające się po niebie, gnane jesiennym lub wczesnowiosennym wiatrem zawsze przypominają mi słowa jednego z ulubionych utworów „Chmury umazane”. Jego piosenki są ze mną tak często, że nawet mój 9-letni syn Michał zna fragmenty wielu utworów. Muzyczna wersja wierszy daje nowe życie papierowej poezji. Być może po słowo pisane trudniej sięgać albo wydaje się, że trzeba mieć nastrój, dogodne warunki, ciszę, spokój. A poezja śpiewana czasami znajduje nas sama, w pogoni dnia. W samochodzie albo podczas wykonywania domowych obowiązków, jak gotowanie czy sprzątanie, myśli mogą pobiec gdzieś dalej, gdzieś poza to, czym się wtedy zajmujemy.
Na początku lata 2022 Grzegorz Tomczak napisał na swoim profilu na Facebooku: No tak. Miał być dwumiesięczny urlop, bo niezmiernie rzadko grywam latem. A tu właśnie letni koncert się pojawił. Kolejny koncert z cyklu „Poznańskie Muzykalia”, czyli (tym razem) moje piosenki śpiewać będą młodzi wykonawcy, a towarzyszyć im będzie równie młoda grupa muzyków i ja – starszy „kolega z pracy”. Spodziewam się, że każda z moich piosenek uzyska nowe brzmienie, nową jakość sceniczną, ale sens pozostanie ten sam. Będą słowa, będą dźwięki, czyli zabrzmią moje piosenki! W nowej wersji!
Życzymy Grzegorzowi jak najwięcej takich miłych niespodzianek. Niech jego twórczość nadal trafia do serc nie tylko jego rówieśników, ale też artystów i słuchaczy młodego pokolenia.
MD
[1] Poprawa Jan, Koncert na ćwierćwiecze, Kraków, Galicyjska Oficyna Wydawnicza, 1998, s. 60- 61