Nie żyje Janusz Głowacki. Współtwórca kultowego „Rejsu”. Miał 79 lat.

Janusza Głowackiego poznałam w Nowym Jorku, w biurze polsko-amerykańskim na Brighton Beach, w dzielnicy specyficznej, nazywanej Małą Odessą. Zdominowana jest przez emigrantów z dawnego Związku Radzieckiego, zwłaszcza z Ukrainy, Polski i Puerto Rico. Janusz Głowacki bywał częstym gościem w polskich i portorykańskich kafejkach, pubach, jak i u Rusłany i Ludmiły w Russian Tea Room. Był w dobrej komitywie z bezdomnymi, nie gardził nimi, czerpał od nich wiedzę o życiu. Oni byli inspiracją i tematem  dla jego pisarstwa. Pisał o nich.

Pamiętam, jak wszedł do biura pewny siebie, wyniosły, nonszalancki, wydawało się, że patrzył na wszystkich z góry. Nie poddałam się jego „zaczepnej” posturze, wiedziałam kim jest. Sprowokowałam go pytaniem: Panie Januszu, czy udało się Polowanie na karaluchy?

Zaskoczony, że ktoś go rozpoznał usiadł przy moim biurku i zaczął rozmowę mówiąc: tak, udało się, podobnie jak poprzednio „Kopciuch” – „Polowanie na kakrocie”, będzie wystawiane w wielu teatrach USA, ale ile musiałem wydeptać ścieżek na pocztę aby wysłać scenariusz do kolejnego teatru… Jak okrutna była cisza podczas oczekiwania…                  

Jakże pozory mylą. „Dzanus” -tak amerykanie wymawiali jego imię, okazał się bardzo ciepły, miły, otwarty, nie był playboyem, jak go niektórzy i ja postrzegałam.

Po premierze sztuki m.in. w Mahattan Theater Club, Wisdom Bridge Theatre oraz w wielu innych teatrach  posypały się rewelacyjne recenzje:

Sylviane Gold z „The Wall Street Journal”: „To jedna z rzeczywistych radości tego nie najlepszego sezonu teatralnego. Głowacki, który znalazł się na Zachodzie w następstwie ogłoszenia stanu wojennego w Polsce, w istocie rozprawił się z „karaluchami”, a chyba także ze swoimi demonami”.

Clive Barnes z „The New York Post”: „Podobnie jak wielu uciekinierów ze Wschodu Głowacki odkrył, że amerykańskie ulice nie są wybrukowane sukcesem. Mogło to napełnić go rozgoryczeniem. Alem wydaje się, że jedynie naznaczyło go ironią. Dostrzegał śmieszność rozpaczy. W „Polowaniu na karaluchy” pogodził się z sytuacją. Pisze o niej z rozbawieniem. (…) Jeśli Janusz Głowacki nie ma jeszcze obywatelstwa amerykańskiego, chciałabym poradzić władzom emigracyjnym, by dały mu je najszybciej. Powinno się go zatrzymać”.

Hedy Weiss z „Chicago Sun”: „Ameryka! Ameryka! Nikt chyba nie widzi z tak wielką dokładnością i z taka przenikliwością szaleństw i absurdów tego kraju, jak świeżo przybywający emigrant. I nikt chyba nie czuje wszelkich kłopotów egzystencji tutaj w sposób bardziej dojmujący niż ci, którzy opuścili swoją Ojczyznę w poszukiwaniu znośniejszego miejsca pod słońcem. Czy jest to temat do tragedii? Skądże znowu. Dowodzi tego polski dramaturg emigracyjny Janusz Głowacki w „Polowaniu na karaluchy”, błyskotliwej komedii, której premiera odbyła się w Wisdom Bridge Thaetre. Jest to sztuka mówiąca o tym, że chociaż jedynie silni mogą przetrwać, zwyciężą tylko ci, którzy umieją się śmiać, zwłaszcza z siebie samych”.

Frank Rich z „New York Times” konkludując swoją recenzję stwierdza, że w „Polowaniu na karaluchy” Janusz Głowacki znalazł nie tylko intrygujący temat, ale nadał mu formę teatralną, pomysłową, a równocześnie pozbawioną sztucznego zadęcia.

Często opowiada się o amerykańskim śnie przemienionym w koszmar, ale Janusz Głowacki traktował ten temat ze swego rodzaju humorem. Jest to humor czarny, zgrzytliwy i gryzący. Tak pisać mógł tylko Janusz Głowacki.

 

Janusz Głowacki urodził się w 1938 roku w Poznaniu. Studiował historię i polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 60′ i 70′ zasłynął jako scenarzysta filmowy – największy sukces odniósł jako współtwórca scenariusza do „Rejsu”. Jego błyskotliwe dialogi w filmie są ponadczasowe.  Do dzisiaj wybuchamy śmiechem  oglądając scenki z Rejsu. Są wciąż aktualne, bawią kolejne pokolenia.

Napisał też kilkanaście książek, m.in.: „Ostatni cieć”, „Z głowy”, „Jak być kochanym”, „Good night Dżerzi”.”Wirówka nonsensu”, „Nowy Taniec LA-BA-DA”, „Polowanie na muchy”, „Raport Piłata”, „My sweet raskolnikow”, „Coraz trudniej kochać” i „Rose cafe”. Napisał dwa tomy felietonów „W nocy gorzej widać”, „Powrót Hrabiego Monte Christo” oraz dwie powieści: „Moc Truchleje” (zekranizowana opowieść o wydarzeniach w Stoczni Gdańskiej), „Ostatni cieć”.

Światowy sukces przyniosły Głowackiemu sztuki teatralne. W grudniu 1981 roku, na kilka dni przed wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego, Głowacki wyjechał do Londynu na premierę sztuki „Kopciuch” w Royal Court Theatre w reżyserii Danny Boyl (Trainspotting). The Guardian i London Times uznały „Cinders” za najlepszą produkcję roku.

Głowacki już do Polski nie wrócił, z Wielkiej Brytanii wyjechał do Stanów. Jako jeden z nielicznych artystów-emigrantów, wyśnił do szczęśliwego zakończenia „american dream” (choć nie od początku było łatwo, bo meble do mieszkania kompletował na ulicy).

Wystawiony w 84 roku przez jeden z najlepszych nowojorskich teatrów, Joseph Papp Public Theatre, w reżyserii Johna Maddena („Zakochany Szekspir”) z laureatem Oskara Christopherem Walkenem w roli głównej, „Kopciuch” rozpoczął triumfalna drogę Głowackiego po teatrach całego świata. Jego sztuki grane były od Nowego Jorku, Los Angeles, Las Vegas, Toronto, Londynu, Marsylii, Sydney i Bonn po Pragę, Warszawę, Moskwę, Petersburg, Dagestan, Seul i Tajpej. W 86 r. w Buenos Aiers „Kopciuch” otrzymał najbardziej prestiżową nagrodę teatralna argentyńskiej krytyki „Premio Moliere” – czytamy w oficjalnej biografii Głowackiego.

Sztuki Janusza Głowackiego wystawiane były także w Poznaniu:

17 listopada 1980 w Scenie na Piętrze odbyła się premiera „Kopciucha” w reżyserii Marka Wilewskiego. Autorem scenografii był Wojciech Muller, a muzykę skomponował Hubert Szymczyński. Na scenie mogliśmy oglądać Alicję Kubaszewską, Bolesława Idziaka, Lecha Łotockiego, Wojciecha Standełło, Jacka Różańskiego i Pawła Hadyńskiego.

W maju 2015 w ramach „Ukraińskiej wiosny” Teatr Nowy pokazał ukraińską wersję „Antygony w Nowym Jorku” w reżyserii Andrzeja Szczytko.

 

Mądrość. Humor. Ironia. Inteligencja. Zmysłowa wyobraźnia, to główne cechy twórczości Głowackiego.

Janusz Głowacki odszedł. Odszedł człowiek o szarmanckiej uwodzicielskiej pozie, ale i dystyngowany, erudyta, globtroter, prawie „troglodyta’,  jak mówił o mieszkaniu w blokowiskach w USA i w Polsce.

Szczere kondolencje córce Zuzi oraz żonie Olenie Leonenko- Głowackiej.

Czytaj więcej: http://www.dziennikpolski24.pl/aktualnosci/a/nie-zyje-janusz-glowacki-wspoltworca-kultowego-rejsu-mial-79-lat,12401654/

„Cyniczny uśmiech, luźny chód, odpięta koszula, głowa pełna przenikliwych, często gorzkich myśli i gorące serce ukryte jak najgłębiej, dla niepoznaki” – wspomina zmarłego w sieci Krystyna Janda. „Bardzo smutno, gdy odchodzą mądrzy, twórczy i wielcy ludzie” – dodaje w swoim pożegnalnym wpisie Beata Tadla.

Czytaj więcej: http://www.dziennikpolski24.pl/aktualnosci/a/janusz-glowacki-dzanus-nie-zyje-pisarz-mial-79-lat,12404534/

Janusz Głowacki

Maciej Zienkiewicz/Agencja Gazeta
Okładka książki Good night, Dżerzi

Good night, Dżerzi

Powieść Janusza Głowackiego osnuta wokół losów sławnego pisarza Jerzego Kosińskiego – polskiego Żyda, który zrobił w USA wielką karierę. Kim tak naprawdę był zmieniając wciąż swoją biografię, naznaczony Holokaustem bywalec klubów dla sadomasochistów, podejrzewany o to, że nie napisał sam głośnego „Malowanego ptaka”?
Ciekawa konstrukcja: narrator (sam Głowacki) próbował stworzyć scenariusz do filmu. Co z tym scenariuszem zrobi  producent Klaus Werner, wkrótce zobaczymy.

Książka prowadzi czytelnika do mieszkania przy Pięćdziesiątej Siódmej ulicy, gdzie „demony pewnej nocy otoczyły wielkiego mistyfikatora ciasnym kręgiem”- na zawsze. Zatem, wielki mistyfikator, świetny pisarz, kłamca, może dobry aktor, ofiara Holokaustu – kim właściwie był Jerzy Kosiński?

Powieść zwraca też uwagę na problem emigracji, adaptowania się w nowym, tak obcym i różnorodnym, środowisku. Pokazuje też rozterki samego Głowackiego, który określił siebie jako „siedzącego w budzie , z łańcuchem na szyi i warczącego”, gdy tymczasem „Dżerzi naprawdę urwał się z łańcucha”. Może i tak, ale przecież zapłacił za to najwyższą cenę. Miał co prawda swój krótki czas triumfu, jednak sława szybko się skończyła i nawet samobójstwo, które uważał za dobry sposób przedłużenia sobie życia, niewiele pomogło.

Głowacki prosi w ogromnej księgarni na Broadwayu o monografię Kosińskiego i sprzedawca dwukrotnie słysząc przeliterowane nazwisko, nie znajduje nic.

Kto dziś pamięta o Jerzym Kosińskim? Pewnie niewielu. Książka Janusza Głowackiego przybliża tę postać, choć nie daje odpowiedzi, jaki był „czarny ptasior” – pisał sam swoje powieści czy korzystał z wydatnej pomocy redaktorów. Kiedy kłamał, kiedy mówił prawdę.

Janusz Głowacki:  Bardzo podoba mi się stwierdzenie Klausa Wernera: „…pana właściwie nie ma, pan jest kreacją”. Niestety, Janusz Głowacki już nie dowie się, czy Kosiński będzie „filmową kreacją”. Gotowy scenariusz cierpliwie czeka.

 

Danuta Bartosz