Julia Hartwig nie żyje

Julia Hartwig (Fot. Iwona Burdzanowska / Agencja Gazeta)

Julia Hartwig nie żyje – TVN24

W piątek w wieku 96 lat zmarła w Pensylwanii w USA Julia Hartwig, poetka, eseistka i tłumaczka literatury pięknej – poinformował Adam Pomorski, prezes polskiego PEN Clubu. Informację o śmierci poetki podała także na Facebooku jej przyjaciółka Paula Sawicka. „Wytrzymać tydzień, wytrzymać rok, wytrzymać trzydzieści, a potem siedemdziesiąt lat. Ale były lata, których nikt nie liczył, królewskie, kiedy bawiliśmy się pod starymi dębami i wieczność była przy nas” – napisała Sawicka na swoim profilu, cytując wiersz Julii Hartwig „Bezczas”

Julia Hartwig nie żyje – TVN24

 

Ucieczka

Julia Hartwig urodziła się 14 sierpnia 1921 roku. Jej rodzeństwo – Edward (późniejszy wybitny fotografik), Walenty (znany endokrynolog), Zofia i Helena – przyszli na świat w Moskwie, tylko najmłodsza Julia – w Lublinie, mieście, w którym osiedliła się uciekająca z Rosji przed rewolucją bolszewicką rodzina Hartwigów. Ojciec w Lublinie otworzył zakład fotograficzny.

Przyszła poetka w 1936 roku zadebiutowała w lubelskim międzyszkolnym piśmie literackim „W słońce” wierszem bez tytułu. Miała niespełna 15 lat. W kolejnych numerach czasopisma ukazały się utwory: „Wiersz muzyczny” (1937 r.), „Samotni ludzie” (1938 r.) i „Pieśń o zaginionych” (1939 r.).

Okupacja i czasy powojenne

Podczas okupacji Julia Hartwig przeniosła się do Warszawy. Brała udział w konspiracji, była łączniczką Armii Krajowej, działała w kulturalnym podziemiu. W tym czasie podjęła także studia na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Jej profesorami byli m.in. Julian Krzyżanowski i Władysław Tatarkiewicz. Tam poznała poetów: Tadeusza Gajcego i Zdzisława Stroińskiego. Po wojnie kontynuowała studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, a następnie na Uniwersytecie Warszawskim (1946). W tym czasie publikowała swoje utwory m.in. w „Wyborze wierszy poetów lubelskich” oraz na łamach „Twórczości” i „Kuźnicy”. Od 1947 do 1950 r. przebywała we Francji na stypendium rządu francuskiego (studiowała literaturę francuską). Po powrocie zamieszkała w Warszawie.

Związana była wtedy z reporterem, publicystą Ksawerym Pruszyńskim, który w 1950 r. zginął w wypadku samochodowym koło Duesseldorfu. „Związek z nim ułożył się dla mnie w historię tragiczną, choć spotkania z taką osobą trudno nie uznać za szczęście” – mówiła po latach Hartwig. Przez kilka miesięcy poetka była żoną krytyka filmowego Zygmunta Kałużyńskiego. W 1954 roku poślubiła poetę i prozaika Artura Międzyrzeckiego. Julia Hartwig: Jesteśmy zabijani codziennością Jesteśmy…

Czasy PRL

Publikowała wiersze, przekłady z literatury francuskiej i recenzje na łamach „Nowej Kultury”, „Świata”, „Poezji”. W 1970 roku wraz z mężem wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Wykładała na uniwersytetach w USA i Kanadzie.

W 1974 roku, po powrocie do kraju, pracowała, publikując zbiory poezji własnej i tłumaczonej z innych języków, a także eseje i tomy prozy. Wspólnie z Międzyrzeckim wydali „Antologię poezji amerykańskiej”, kilka książek dla dzieci, tom tłumaczeń wierszy i prozy Guillaume’a Apoillinaire’a, a także „Listy” Arthura Rimbaud. Napisała monografie „Apollinaire” (1961), przełożoną m.in. na język francuski, oraz „Gerard de Nerval” (1973). W jej wyborze i przekładach ukazała się pierwsza w Polsce antologia poetek amerykańskich „Dzikie brzoskwinie” (2003) oraz zbiór prozy Henriego Michaux „Seans z workiem” (2004).

W okresie PRL popierała demokratyczną opozycję. W styczniu 1976 roku należała do sygnatariuszy „Memoriału 101”, wyrażającego protest przeciw projektowanym zmianom w Konstytucji PRL. W latach 1986-1991 była związana z NSZZ „Solidarność”. W 1989 roku była członkiem Komitetu Obywatelskiego przy przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Lechu Wałęsie.

„Ktoś powiedział, że każdy wiersz liryczny jest cząstką autobiografii”

Tomy poetyckie Hartwig to m.in.: „Pożegnania” (1956), „Czuwanie” (1978), „Czułość” (1992), „Zawsze od nowa” (1999), „Nie ma odpowiedzi” (2001), „Błyski” (2002), „Bez pożegnania” (2004), „To wróci” (2007), „Jasne niejasne” (2009).

Publikowała także prozę m.in. „Dziennik amerykański” z pobytu w Stanach i dziennik podróży „Zawsze powroty”, w którym poetka zebrała zapiski z podróży do Francji i USA. Julia Hartwig była laureatką m.in. Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Polskiego PEN Clubu im. Jana Parandowskiego. – Ktoś powiedział, że każdy wiersz liryczny jest cząstką autobiografii, nawet jeżeli nic w nim nie ma z wyznań.

Wierszy Julii Hartwig nie umiem czytać inaczej niż układając z nich autobiograficzną powieść. Osobą, która opowiada, jest kobieta z polskiej inteligencji, mająca za sobą doświadczenia lat wojny, dużo podróżująca, o znacznej wiedzy o sztuce, wyposażona w znajomość obcych języków, zadomowiona w trzech miastach: Warszawie, Paryżu i Nowym Jorku. Osoba ta jest też poetką, szukając określenia, wybrałbym przymiotnik: wykwintną – powiedział o twórczości Hartwig Czesław Miłosz. –

Uprawianie sztuki uważane jest często za rodzaj luksusu, choć jest to praca właściwie nieustająca, bo umysł i wrażliwość nastawione są bezustannie na czekające je zadania. Jest na domiar niewdzięczna, nie można bowiem liczyć, że spotkamy się z jakimkolwiek odzewem. Mimo to, wybrawszy raz tę drogę, nie porzucamy nadziei, że uda się stworzyć coś, co trafi w tonację naszej epoki i wypowie jakąś prawdę o naszym istnieniu, odpowiadając na czyjeś oczekiwania – powiedziała poetka w jednym z wywiadów.

 

http://http://www.tvn24.pl/nagroda-im-wislawy-szymborskiej-2014,105,m/julia-hartwig-laureatka-nagrody-im-wislawy-szymborskiej,481657.html

Rozmowa z Julią Hartwig i nieznane wiersze poetki

Aneta Górnicka-Boratyńska

„Oda feministyczna” powstała na początku lat 90. Pokazuje mój stosunek do bólu bycia kobietą. Pisząc ten wiersz, czułam się związana z innymi kobietami, były mi bliskie. Nigdy o tym nie napisałam tak wprost. Wiem, że zostanie przyjęty ze zdziwieniem. O moim feminizmie do tej pory nikt nie słyszał – rozmowa z Julią Hartwig i dwa nieznane wiersze poetki.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

W pani twórczości niewiele jest wierszy o kobietach, a wierszy feministycznych nie znalazłam wcale. Dlaczego tak długo zwlekała pani z pokazaniem światu „Ody feministycznej” i „Rad dla tej którą nazwano kobietą”?

– „Oda feministyczna” powstała na początku lat dziewięćdziesiątych. Do tej pory jej nie opublikowałam, bo nie pasowała ani stylem, ani swoim wyraźnym zaangażowaniem do żadnego z moich tomów. Nadal ten wiersz mnie nie zachwyca jako osiągnięcie artystyczne, ale jego treść jest dla mnie ważna. Pokazuje mój stosunek do – powiedziałabym – bólu bycia kobietą. Nigdy o tym nie napisałam tak wprost jak w tym wierszu.

Dlaczego teraz chcę go wydrukować? Nie ma żadnej szczególnej przyczyny – po prostu doczekał się konieczności ogłoszenia. Wiem, że zostanie przyjęty ze zdziwieniem. O feminizmie Julii Hartwig do tej pory nikt nie słyszał.

Czy za tym wierszem stoi jakieś szczególne wydarzenie, czy tego właśnie dnia zobaczyła pani „udręczoną twarz nad parą wrzącego garnka”, swoją „siostrę w uciśnieniu i rozpaczy”? „Siostry” to określenie z języka feministycznego…

– Nie wiedziałam o tym, ale pisząc ten wiersz, czułam się związana z innymi kobietami, były mi bliskie. Żadnego szczególnego wydarzenia nie było. Ale jeśli się śledzi otaczający nas świat, nie sposób nie zauważyć dramatycznych sytuacji dotykających kobiet. W swoim życiu dużo widziałam z tego, co opisałam w „Odzie feministycznej”. To obciążający bagaż, w tym wierszu chciałam go z siebie wyładować.

„Rady dla tej którą nazwano kobietą” to tekst przewrotny, pokazuje, jakim potworem jest kobieta w stereotypach.

– To wiersz głęboko ironiczny, artystycznie lepszy od „Ody”. Kobieta tak naprawdę jest w sytuacji obronnej, a ja proponuję jej zachowania agresora. I oczywiście nikomu nie życzę takiej żony ani przyjaciółki.

Znalazłam w pani tomie „Chwila postoju” z 1980 roku piękny wiersz „Niech jasność”:

„Harpie, wszystkie jesteśmy harpie, moje piękne panie. Rodzimy potomstwo, mościmy innym drogę i napełniamy dzioby pożywnym pokarmem.

Potem otrzymujemy cios w serce albo dwa ciosy. Zmartwychwstajemy. I zostajemy z pustym wnętrzem, w którym poniewierają się mężowskie medale, kawałki kiru i pieluch.

Dla innych rzeźwe mrozy gwiazdozbiorów, dźwięk trąbek i fletów. Dla innych koń rżący w ciemności, patetyczne oszustwa czasu, słony wiatr, krzyk z najwyższej wysokości, pożegnalny salut żaglowców we mgle i monotonne podzwanianie boi.

Niech za nas wzbije się wzwyż orlica. Niech jasność, nasza młoda siostra, uniesie w górę ofiarę z naszych chłopięcych nadziei”.

Ten wiersz mówi: my, kobiety, mamy takie same nadzieje jak chłopcy, tylko nie możemy ich zrealizować.

– Tak, nadzieje w głębi duszy są te same, choć zewnętrznie inaczej się wyrażają. Najgłębsza nadzieja na życie, na to, co się może przydarzyć, jest zawsze wspólna. I to jest piękne. Później bywa już różnie.

Czy te wiersze powstały z inspiracji amerykańskich?

– Byłam w Stanach wielokrotnie, mieszkałam tam w latach 1970-74. W Polsce o feminizmie nikt jeszcze wtedy nie mówił. Bardzo wiele z moich wierszy amerykańskich, które rozrzucone ukazywały się w wielu tomach (mam zamiar je wreszcie zebrać i wydać w jednym tomie, w kwietniu, w wydawnictwie Sic!), dotyczy losu kobiet. W Stanach też odkryłam poetki, których wiersze uznawane są za najwybitniejsze osiągnięcia poezji światowej: Emily Dickinson, Sylvia Plath, Marianna Moore; mniej więcej w tym czasie powstał wiersz o Emily Dickinson (1830-86), która żyła w samotności i staropanieństwie, pod koniec życia nie widywała niemal nikogo. Zostawiła po sobie 1500 wierszy, nigdy nie drukowanych za życia. Wszystkie te autorki pojawią się w mojej antologii poetek amerykańskich, która – mam nadzieję – już wkrótce ukaże się w PIW-ie.

W „Dziennikach amerykańskich” o feministkach pisze pani z dystansem: „Wobec żywiołu kobiecości w Ameryce czułam się zawsze nieswojo. (…) Szanuję ruchy sufrażystek, ale nie jestem pewna, czy brałabym w nich udział. Rozumiem działalność Women’s Liberation, ale nigdy nie szukałam kontaktu z jego działaczkami. Żartowniś, który pierwszy powiedział, że nie znosi działaczek za to, że są brzydkie, był zwyczajnym męskim szowinistą w najgorszym wydaniu, choć przyznać trzeba, że aktywność publiczna wyzwala w kobietach, aż nazbyt często, twarde i niesympatyczne cechy, zaciekłość idącą dalej niż trzeba, surowość, która nie jest niezbędna, bezwzględność

ostrzejszą niż męska”. Dostrzega pani samotność gospodyni domowej z klasy średniej, ale o kobiecym zebraniu wspomina pani, że po nim miała pani ochotę uściskać pierwszego spotkanego mężczyznę.

– Podtrzymuję to, co tam powiedziałam. Nie potrafiłam się wciągnąć w feminizm, bo to ruch zbiorowy, a ja jestem bardzo osobna. W dodatku wtedy był to ruch agresywny, antypatyczny i odrzucający od samej idei. Kobiety zachowywały się tak, jakby chciały same obrzydzić siebie. Krzyki, wyrzuty, prywatne zatargi domowe wyciągane na światło dzienne, niespełnione miłości – wszystko to tam było. Dziś rozumiem,

że tyle się w tych kobietach nagromadziło pretensji i żalów, że musiały je wyładować, nie umiały jeszcze działać na forum publicznym.

Dziś jest pani feministką?

– Chyba nie chciałabym zostać uznana za feministkę. Ja tylko próbuję dać poetycki wyraz mojego stosunku do miejsca kobiety. Ale sprawy kobiet muszą mnie nurtować bardziej, niż sobie to uświadamiałam. Wiersze, które dziś publikuję w „Wysokich Obcasach”, są dla mnie ważne, ale długo ich nie doceniałam. Fakt, że przygotowuję antologię poetek amerykańskich, także jest znaczący. I im, i mnie chodzi o refleksję – jak to jest być kobietą. Mówię tak, jakby to był odrębny gatunek ludzki. Ale to pytanie jest uprawnione. Jak to jest być kobietą? To kwestia bardzo głęboka, chodzi o poczucie sensu istnienia właśnie w tej odmianie rodzaju ludzkiego. Chciałoby się mówić, że być mężczyzną i być kobietą to znaczy to samo, ale tak nie jest. Kobiety mają coś szczególnego.

Co?

– Jeśli powiem wrażliwość – skrzywdzę mężczyzn.

Nie potrafię dokładnie powiedzieć, na czym polega ta różnica, ale jestem najgłębiej przekonana, że ona istnieje. Nazwałabym chyba tę kobiecą właściwość macierzyńskością, umiejętnością objęcia wszystkiego jakąś szczególną intuicją, na ogół nieuświadomioną. Potocznie mówi się różne głupstwa, na przykład że mężczyźni mają szersze horyzonty, a jak przyjdzie w życiu moment trudny, to kobieta jest w stanie objąć swoją intuicją całą sytuację.

Literatura kobieca zwraca uwagę na szczegół, ma ucho wyczulone na codzienność – na dźwięki, zapachy, chwytanie chwili, i tak właśnie dzieje się w pani wierszach: w „Middle West wieczorem”:

„kulejąca kobieta zabiera leżak z ogródka

zbliża się ku werandzie roztrącając rosę

z ugiętych traw

zapala światło nastawia imbryk na herbatę

widać przez moskitierę jej poruszający się cień”. Również w „Dzienniku podróży” (1986-92) prócz opisu lektur, rozmów, pracy, dzieł sztuki,

jest wiele miejsca na najbardziej prozaiczną codzienność – lista zakupów („pomarańcze, sałata,jajka, chleb, woda Vichy, wino hiszpańskie, kefir, zioła do picia zamiast herbaty wieczorem”) albo opis kanapek w bistro.

– Oczywiście, że o tym piszę. To wszystko jest ważne. Literatura kobiet ma pewne cechy szczególne. Kobiety umieją dostrzec wiele rzeczy, które umykają mężczyznom. Mają żywy kontakt z codziennym dniem, z zatrudnieniami od rana do wieczora. Każda zwykła czynność może być piękna, bo w poezji wyjęty z życia szczegół pięknieje, zaczyna błyszczeć. Nie wyobrażam sobie poezji bez życia codziennego, pierwszy błysk zawsze pojawia się w codzienności, potem się sublimuje, ale bardzo mi zależy, żeby ten szczegół został, zachował swoją konsystencję, swój ciężar gatunkowy, żeby się nie ulotnił.

Kobieta ma do czynienia z materią stale, ma do niej bliższy stosunek, tak jak ma bliższy stosunek do ziemi, do rodzącego się człowieka. Ma silny związek

z siłami witalnymi, ziemskimi i pozaziemskimi, jeśli takie są. Literatura męska często unika takich tematów. Przyznam jednak, że w swoich wierszach czasami używam form męskich, podszywam się, bo wiem, że gdy mówi kobieta, to ludzie czytają tekst przez stereotyp kobiecości – widzą kapelusz na głowie i torebkę w ręku. Gdy mówi mężczyzna, mówi człowiek.

Z całą pewnością więcej poezji o miłości piszą kobiety. Klasyka liryki miłosnej to Pawlikowska-Jasnorzewska, Poświatowska, Świrszczyńska, Piwkowska. Władztwo nad uczuciem objęły w poezji kobiety i umieją się się nim posługiwać. Może są bardziej otwarte na miłość niż mężczyźni. Potrafią ogarnąć uczucie, a ono potrafi je pochłonąć.

Ale na pewnym spotkaniu autorskim powiedziała pani, że nie warto pisać wierszy o miłości…

– To był cytat z Miłosza. Potrafię go obronić. To zdanie wypowiedział do niespełna dwudziestoletniej poetki, którą byłam ja, gdy przywiozłam mu wiersze Anki Kamieńskiej i swoje. O czym można pisać, gdy się ma 17 lat? Wtedy w ogóle go nie zrozumiałam. Ale długo o tym myślałam. Teraz wiem, że ta uwaga nie dotyczyła miłości, ale tego, jak pisać wiersze.

Ja też ostrożnie podchodzę do wierszy o miłości. I choć wiele jest wspaniałych erotyków jawnie ukazujących akt miłosny, najbardziej przejmuje mnie uczucie niejako „prześwitujące” przez wiersz. Jeden z najbardziej przejmujących współczesnych liryków miłosnych – „Płakała w nocy ale nie jej płacz go zbudził” Stanisława Barańczaka – jest na to doskonałym przykładem: to wiersz przepełniony uczuciem, w którym słowo „miłość” w ogóle nie pada.

Jacek Podsiadło potrafi mówić o miłości, nie mówiąc o niej wprost – umieszcza ją wśród rzeczy. Pisze o żonie, która jest w kuchni albo przynosi mu czekoladę, jest w ciąży, trzyma swój prezent pod bluzką.

Ich miłość dzieje się w pozornym ubóstwie, a właściwie w wielkim bogactwie wspólnego istnienia.

Proszę mi opowiedzieć o najważniejszych kobietach w pani życiu…

– Najważniejsza dla mnie była moja matka, którą straciłam, mając dziewięć lat. Pamiętam ją jako osobę, którą zawsze chciałabym brać za wzór. Była skryta, ale miała w sobie szlachetność istnienia, prostotę, dyskrecję, pełen dobroci stosunek do ludzi. Była w trudnej sytuacji jako Rosjanka, prawosławna, w Warszawie, w czasie wojny polsko-bolszewickiej. W domu nie mówiło się po rosyjsku, nie znam tego języka. Nie wytrzymała tej sytuacji, odeszła tragicznie.

Ważna była dla mnie profesor Ossowska, chodziłam do niej na podziemny uniwersytet. Wspaniała osoba, okazała wielki charakter w czasie okupacji i w okresie stalinowskim. Była też Basia Koterwas, garbata dziewczyna, która prowadziła tajny kurs pielęgniarski i odznaczyła się ogromną odwagą.

I jeszcze moja amerykańska przyjaciółka, pisarka i działaczka społeczna Jean Wylder, wzór tego, jak wspaniały można mieć stosunek do cudzoziemców – nie tylko braterstwo, ale już rodzaj miłości. Była w Ameryce rodzajem dobrego ducha, który choć nie ma bezpośredniego wpływu na nasze życie, wzbogaca je i ociepla. Jej listy godne byłyby opublikowania teraz, kiedy jej już nie ma.

Czy w pani życiu te relacje z kobietami były naprawdę ważne? Widzi się panią raczej wśród poetów, pisarzy, intelektualistów, prawie zawsze mężczyzn.

– To tak wygląda, kiedy patrzy się na ten skrawek życia publicznego, w którym brałam udział: PEN Club, Stowarzyszenie Pisarzy. Bo tak właśnie wygląda proporcja kobiet i mężczyzn w tych strukturach. Ale wiele jest bliskich mi kobiet i zaprzyjaźnienie z nimi uważam za bardzo cenne. Tak się złożyło, że są to na ogół kobiety pracujące samodzielnie, często w dziedzinach związanych ze sztuką, z teatrem, radiem, scenografią, literaturą. Mówię: tak się złożyło, bo przecież nie na zasadzie zawodowej dobieramy sobie przyjaźnie. Wystrzegam się natomiast jak ognia stereotypu kobiecej przyjaźni opartej na zwierzeniach i utyskiwaniach, do których mam stosunkowo mało talentu. Najwierniejsze przyjaźnie powstają zazwyczaj we wczesnej młodości, taka przyjaźń w czasach szkolnych łączyła mnie z Anną Kamieńską.

A macierzyństwo – czy było dla pani ważne? Pani córka od dawna mieszka w Ameryce, czy tęsknicie za sobą?

– Macierzyństwo jest wielkim przeżyciem dla każdej kobiety. Moje poruszyło mnie tak bardzo, że nowo narodzonej córeczce poświęciłam cykl dwunastu wierszy „Powitanie córeczki”. To chyba najcieplejsze wiersze, jakie w życiu napisałam (ukazały się w tomie „Pożegnania” z 1956 roku).

Moja córka pozostała w Ameryce, kiedy my wracaliśmy do Polski po czteroletnim pobycie w Stanach, postanowiła kontynuować rozpoczęte studia uniwersyteckie. Potem zatrzymały ją tam już na stałe względy zawodowe i prywatne. Zostawić tak młodziutką dziewczynę samą w Stanach to było ryzyko bardzo bolesne. Dała sobie jednak radę, choć musiała nie tylko się kształcić, ale i zarabiać na życie. Skończyła studia na Uniwersytecie Columbia, prowadziła tam i w Pearson College wykłady z filozofii i filozofii sztuki, teraz uczy w szkole na Brooklynie, jest zamężna. To niełatwa sprawa mieć córkę tak daleko od siebie, ale dzwonimy do siebie przynajmniej raz w tygodniu i odwiedzamy się nawzajem, kiedy to tylko możliwe.

Mówiła pani w rozmowie z Tadeuszem Sobolewskim w „Gazecie Wyborczej” („Ukryta powaga”, 16.08.2001 r.), że nie lubi pani wspominać dzieciństwa.

– Choć straciłam wcześnie matkę, to moje dzieciństwo było szczęśliwe. Byłam lubiana w szkole, lubiłam się bawić, chodziłam na wędrówki ze znajomymi po Polsce. Nie lubię wspominać dzieciństwa, bo to mi się wydaje fałszywe. To nie jestem ja, to jakaś inna, nawet dosyć sympatyczna młoda osoba, która miała swoje przyjaźnie i nieszczęścia, pisała wiersze, biegała i nawet przewodziła innym, co mnie zdumiewa szczególnie, bo dziś zupełnie nie mam takiej skłonności. Patrzę na tamtą dziewczynkę, to mi się wydaje ciekawe, ale nie mam z nią nic wspólnego.

Podziwiam tych, którzy widzą pełną ciągłość swojego życia. Ja przyznaję się do tego wszystkiego, co zrobiłam, dopiero od chwili, kiedy los został oddany w moje ręce, kiedy wyprowadziłam się z domu. Zrobiłam to szybko, bo bardzo mnie ciekawiło życie. I ta ciekawość w dużej mierze pozostała mi do dzisiaj. Moja droga wydaje mi się prosta. Zdarzały się katastrofy, ale trzymałam się na ogół jasno wytyczonego kursu, choć nie zabrakło wahań i załamań.

Jestem pełna nadziei, choć nie jestem osobą ślepą i nad wieloma rzeczami boleję. Nie jestem optymistką, na to za dużo wiem. I ciągle jeszcze przyjmuję do wiadomości wszystkie fakty, starając się nie zagłaskać niczego.

ODA FEMINISTYCZNA

 

Myślałam: domagają się prawa bakchantek,

muz, pretensjonalnych mówczyń i dyskutantek.

Ale odsłoniły się przede mną dachy domów

i zobaczyłam udręczone twarze nad parą wrzącego garnka

i napięte ramiona dźwigające codzienne ciężary,

oczy otępiałe ze zmęczenia,

głowy opustoszałe z wszelkiej myśli

albo wypełnione głupstwem bylejakości.

 

Zobaczyłam młode matki kołyszące rozkrzyczane niemowlęta

w porze przygnębiającego przedświtu,

zobaczyłam moje siostry w uciśnieniu i rozpaczy.

 

Nie te, które piękne i delikatne jak kwiaty

ciągną za sobą smugę adoracji,

ani te, które obdarzone łutem szczęścia na zbiegu Okoliczności i Talentu

zdobyły cudem klucze do miejsc, gdzie zabroniony jest wstęp kobietom.

 

Myślę o tych, które zaledwie umieją się podpisać,

albo takich, które bez słowa skargi rezygnują ze swoich uzdolnień,

albo o tych, które kryjąc pogardę dla małoduszności swoich wybrańców

pomagają wznosić dla nich ołtarze.

 

Myślę o tych, które bite i kopane,

żyją w wiecznym strachu, z dziećmi czepiającymi się ich sukien.

O jędzach z potarganym włosem

usiłujących zapewnić sobie lepsze miejsce ochrypłym wrzaskiem,

wyzwiskami lub histerycznym płaczem.

 

O wybrankach spędzających życie

między fryzjerem a ladami pełnymi błyskotek,

o surowych matkach prowadzących swoje dzieci do kościoła

w wykrochmalonych kołnierzykach

i o pochmurnych robotnicach wracających z fabryk Lyonu i Łodzi.

 

Myślę o kobietach kopiących kartofle na polach,

brnących w błocie i gnoju, karmiących bydło,

dźwigających wodę w wiadrach

i zbierających bawełnę obolałymi dłońmi,

bo to wszystko trwa nadal jak przed setkami lat.

I o tych młodych, hardych i energicznych,

które piszą wzorowe rozprawy budząc podziw swoich kochanków

i czytelników, ale nawet osiągnąwszy pewne honory

zdobywają tylko tyle ile należy się ich płci.

 

Myślę o młodych prostytutkach i stręczycielkach,

o wariatkach spotykanych na ulicach,

o dziewczętach gwałconych przez pijanych ojczymów

albo zboczeńców o umykającym spojrzeniu,

o sekretarkach, do których ma prawo każdy szef

i o wszystkich gorzej od mężczyzn wynagradzanych kobietach świata

w fabrykach, biurach i na uniwersytetach.

I myślę także o tych, które osiągnąwszy urząd lub pozycję

stają się zmorą swoich podwładnych i postrachem kolegów

naśladując w ten sposób bezwzględność swoich mężów i ojców,

bo rozsadza je pycha i nietolerancja.

 

Myślę o was, siostry, o waszej bezbronności i męstwie,

o słabości i niewiarygodnej sile.

 

Myślę o waszej urodzie i młodości,

o delikatnym geście waszych dłoni,

o waszej zaborczości i pragnieniu wszystkiego naraz,

o szeptach na ucho i zwierzeniach do młodych przyjaciółek

słuchających was z rozszerzonymi źrenicami.

 

O, słodkie Diany, zazdrosne Lukrecje,

dumne Junony, i ty, wdzięczna Wenus w białej sukni,

mściwa Judyto i dumna Ester,

panny głupie i panny mądre, które czekacie z kagankiem

aż przyjdzie oblubieniec. I ty, święta Tereso z Avila,

i ty, święta Katarzyno, płonąca w mistycznych ogniach,

święte dziewice wśród lilii i róż,

wdowy wydziedziczone, samotne dziwaczki.

staruszki mordowane przez dzikie wyrostki,

wiedźmy i czarownice, Ewo, Lilith,

poskromczynie i ofiary,

mężne emancypantki. Pończochy Niebieskie,

żołnierki, bojowniczki, kurierki, więźniarki,

nosicielki patosu, śmieszności, cierpienia,

niewprawne i tak łatwe czasem do wykpienia.

 

Lament, lament nad całą połową ludzkości!

I chichot diabła, który w skórę wężową odziany

drwi sobie z tego, chociaż stopą Czystej Panny przydeptany.

 

 

 

RADY DLA TEJ KTÓRĄ NAZWANO KOBIETĄ

 

Skoro taką sobie ciebie postanowił

skoro tak postanowili o tobie wszyscy

bądź na podobieństwo ich oczekiwań

ucz się kaprysić i bądź zalotna

nade wszystko zaś nie próbuj posługiwać się logiką i umysłem

i tak nie dorównasz jego wielowiekowej wprawie

a gdyby ci się to nawet udawało

i tak nikt nie będzie cię słuchał

bo słucha się zawsze mówiącego mężczyzny a pomija mówiącą kobietę

tak są od wieków rozłożone racje

ludzie puszczają mimo uszu co mówi staruszka

starca podziwiają i śmieją się z jego historyjek

 

Wiec pokąd jesteś młoda sprawuj rządy

wygrywaj wszystko co możesz wygrać póki czas

dręcz go i bądź nielojalna

każ sobie płacić za względy

nie daj mu jednej chwili spokoju ni zastanowienia

nie pozwalaj mu na jedną chwilę skupienia i samotności

szermuj pojęciem zdrady i posądzaj go o wszelkie bezeceństwa

niech w twoich złorzeczeniach nie będzie ładu ni składu

niech w twoich wyrzutach nie będzie cienia prawdy

przed takim postępowaniem wierzaj mi nie ma obrony

 

Nie zapominaj też upokarzać go bezustannie

inaczej gotów poczuć się panem świata

lub dokonać czegoś co napełniłoby go dumą lub pychą

oddalając od ciebie

 

Trzymaj go w przeciętności ona zdała najlepiej egzamin wieków

niechaj zbytnio się nie naraża ani zbytnio wystawia na publiczny osąd

dlaczego miałabyś zostać żoną skazańca albo wdową

co jest najsmutniejszym losem kobiety

a kiedy wiek zmieni twoje rysy i twoją postać

stań się zrzędna drobiazgowa i podstępna

 

Nie dopuszczaj też żeby zagłębiał się w sprawy

odbiegające od codziennego bytowania

to byłaby twoja zguba

niech religijność jego nie sięga poza formuły

i umysł jego nie wdaje się w wyższe spekulacje

 

Kobieto mówię ci bądź sobą

Te które stały się rozumne i ustępliwe

zapłaciły za to zbyt wysoką cenę i ofiary ich poszły na marne

 

Radzę ci więc puść wodze instynktom bezmyślnej samowoli i lenistwu

bądź samolubna i rozpustna a spełnią się oczekiwania mędrców

potwierdzisz ludowe porzekadła

i skryte obawy twego kochanka czy męża

któremu chwilowy szał odebrał rozum i zdolność widzenia

zaś zgoda z powszechnym obyczajem uświęciła zrękowiny z diabłem

w kobiecej spódnicy

WIĘCEJ:http://wyborcza.pl/1,75410,702899,rozmowa-z-julia-hartwig-i-nieznane-wiersze-poetki.html

db